Uwielbiam posiadać książki. Nie wiem skąd we mnie to
materialistyczne podejście, ta nieopanowana chęć, to kłopotliwe zbieractwo
(gdzie to wszystko pomieścić?). Pod względem ilości posiadanych książek nie
uznaję żadnych limitów, ba od zawsze uważam, że im więcej książek w domu tym
lepiej. Tylko uczulenia na kurz mieć nie można :) I jak moje koleżanki w ramach
walki ze stresem idą kupić nowe buty albo coś do ubrania, mnie uspokajają zakupy
w Empiku. Podkreślam jednak słowo: zakupy (samo oglądanie wzbudza we
mnie wyłącznie frustrację - moja lista książek „do kupienia” mieści się już na
5 stronach A4 i z każdym tygodniem rośnie).
www.demotywatory.pl |
Często znajomi zarzucają mi, że kupowanie książek nie ma
sensu. I chociaż zgadzam się z ich niektórymi argumentami (bo książki drogie,
bo są biblioteki, bo gdzie to pomieścić, bo po co Ci to: raz przeczytasz i
rzucisz, bo przecież na półce masz jeszcze kilka których nie przeczytałaś) nie
mogę przestać. Może to jakaś choroba. :) Najmniej przekonujące (przynajmniej
dla mnie) są, mimo wszystko, dwa ostatnie.
Decyzja o zakupie książki, jest zazwyczaj poprzedzona
pewnego rodzaju badaniami: muszę przeczytać opis książki, kilka recenzji bądź
wrażeń innych. Szczególnie cenne są dla mnie opinie osób, które mają podobny
gust czytelniczy. Inaczej ma się sprawa z książkami wcześniej sprawdzonymi,
kontynuacjami serii (o moim upodobaniu do serii na półkach już zresztą pisałam)
oraz książkami ukochanych autorów, których kupuję w ciemno. We wszystkich wypadkach kupuję książki,
które CHCĘ mieć. Nie dlatego, że po nich bazgrzę, że zaginam rogi (a wstyd taką
książkę potem oddać) etc. Lubię do książek wracać. Na portalu lubimyczytać.pl
pojawił się (już dawno) tekst dotyczący powodów wracania do niektórych
książek. Łapię się pod wszystkie 10
punktów. Regularnie wracam do serii o Ani S., przygód Harry’ego Pottera,
ukochanego Szatana z siódmej klasy, Władcy Pierścieni oraz książek Moniki
Szwaji oraz Suzanne Enoch. Często staję też przed moimi półkami i myślę sobie
„na co mam ochotę” (tak jak niektórzy robią przed otwartą lodówką :) )
I lubię
się dzielić. Bo skoro już poświęciłam pół pensji na książki to niech inni
skorzystają. I tak książka trafia do babci, mamy, siostry, cioci, kuzynek i oczywiście
zaufanych przyjaciół. Pożyczam książki chętnie i w dużych ilościach, ale
faktycznie tylko osobom, które o książki dbają i które książki oddają.
Kupuję też
na zapas. Z bardzo wielu przyczyn. Czasami kupuję książki, bo akurat mam na
daną książkę ochotę. Innego dnia kupuję, bo akurat mam za co. Trafiam też na
fajne promocje, których szkoda nie wykorzystać. Książki stanowią moją
inwestycję – inwestuję nie tylko w siebie i swój rozwój, ale także w osoby,
którym książki pożyczam, którym książki polecam. Inwestuje też w potencjalne
potomstwo. Nie wątpię, że moje dzieci sięgną po Nienackiego, Makuszyńskiego czy
Musierowicz. Inwestuję też w rozrywkę: czasem na poziomie wysokim, czasem
odmóżdżającą.
Niektóre z
moich książek muszą też „dojrzeć”. Odczekać swoje na półce, poczekać aż ja do
nich dorosnę. Ponoć do Pana Tadeusza się dorasta :) Nie zgadzam się z Susan
Hill, która twierdzi, że książka, która leży na półce jest martwa. Każda z nich
żyje własnym życiem i tylko czeka na dobry moment, żeby wprowadzić zmianę w
naszej egzystencji.
www.demotywatory.pl |
Nie
rozumiem natomiast kupowania (i czytania) książek „na pokaz” – w takim wypadku
lepiej zainwestować w coś innego. Książka nie powinna stać się obiektem
muzealnym czy elementem służącym wyłącznie do dekoracji. Literatura klasyczna,
wydana w twardej (najlepiej skórkowej) oprawie prezentuje się rewelacyjnie.
Tylko, że nie o to chodzi.
Nie należy też trzymać książek „na pokaz”. Kiedy przychodzę do kogoś do domu bardzo lubię oglądać księgozbiór. Zawsze jest to temat do rozmowy, a i ja sporo korzystam (powiększając moją ww. listę). Liczę zawsze na opinię rozmówcy. Ale kiedy zapytam o drugą, trzecią czy piątą książkę i usłyszę, że tego jeszcze nie przeczytałem/łam to mina mi rzednie. W Polsce nie jest to jeszcze nagminne, ale w Wielkiej Brytanii ponoć tak. Wydaje mi się, że Polacy zamiast tworzyć wystawki wolą pokazać się z jakąś książką, zabłysnąć okładką w tramwaju i sprawiać wrażenie oczytanego i kulturalnego. Mam jednak nadzieję, że wśród prawdziwych czytelników pozerzy stanowią mniejszość. Brak „pozerstwa” nie wyklucza jednak odrobiny wstydu: takie grzeszne przyjemności. Nie wiem jak inni – ja wstydzę się czytania Harlequinów. Nie są to książki dobre, nie są to książki ciekawe ani tym bardziej rozwijające. A najgorsze jest to, że wstydzimy się tego, że się wstydzimy (takie masło maślane). Mój wstyd tym postem przełamuję. A co :)
Liczba moich książek (z Harlequinami włącznie) zbliża się pewnie do 500 woluminów. I chociaż miejsca na półkach brakuje książek nigdy nie będę miała dosyć. :)
Zupelnie jakby o mnie bylo! Znam to doskonale! Wspolczuje i lacze sie w bolu (a raczej przyjemnosci czytania!)
OdpowiedzUsuńo, wpis dla mnie. a ktoś jeszcze Ci suszy głowę oprócz mnie i dawida o książki? każ nam spadać następnym razem, przecież co nam do tego ;)
OdpowiedzUsuń