poniedziałek, 29 grudnia 2014

Podsumowanie :)


Na wstępie (znowu) wszystkich serdecznie przepraszam. W zeszłym tygodniu miałam napisać sporo, ale zmiany mojej sytuacji życiowej wszystko skomplikowały. O tym, że nie próżnowałam można przeczytać u nieocenionej Eli.

I pozostałe przyczyny mojego zapracowania :)

Zacznę od spóźnionych życzeń - chociaż już po świętach. Życzę Wam spokoju, możliwości odpoczynku i spędzenia czasu z rodziną, mnóstwa słodyczy oraz udanych lektur - niech każda książka, artykuł, opowiadanie czy esej sprawi, że będziecie mieli ochotę na jeszcze. Niech będą waszą oazą spokoju i/lub inspiracją dla codziennego życia. A nowy rok oprócz pokładów zdrowia niech przyniesie jak najlepsze zapowiedzi wydawnicze :)



W dalszej części wypada zapytać: jak tam Mikołaj/Gwiazdor/Dziadek Mróz? Byliście grzeczni? Ja chyba tak, bo dostałam mnóstwo doskonałych książek. Już dawno chciałam, żeby każda z nich uzupełniła moją biblioteczkę (kilka pozycji z listy ubyło!). Mam zatem mnóstwo wspaniałych lektur, a do urlopu jeszcze tak dużo czasu! Nie zmienia to faktu, że mam zamiar nie odpuszczać i czytać, czytać, czytać. I troszkę Wam o tym pisać. Jednocześnie cały czas mam zamiar szukać kolejnych inspiracji. Bardzo chętnie zapoznam się z każdą polecaną książką - ktoś? coś?


Zrobiłam też sobie mały prezent zupełnie dodatkowo. Dzięki genialnej artystce, a mojej przyjaciółce powstała sesja z książkami, mająca (choćby trochę) reklamować blog. Na razie wrzucam jej wyniki, z czasem powstanie pewnie banner i ... coś jeszcze. Eli, za poświęcony czas, talent i świetną atmosferę serdecznie dziękuję.




Koniec roku to także czas pewnych podsumowań. Udał mi się ten rok, udał :) Po pierwsze - zaczęłam pisać tego bloga - porządkuje mi myśli i wrażenia, pozwala podzielić się emocjami i ogólnie jest super. Nawiązałam też współpracę z portalem Sztukater. Fundacja, która go prowadzi podejmuje świetne inicjatywy a i sam portal jest bardzo fajny i godny polecenia (co niniejszym czynię). Moja biblioteczka też się znacznie powiększyła w tym roku - każdy grosz inwestowany był sumiennie w książki. Chwilowo będę musiała z inwestycjami przystopować, tym bardziej tak rozmnożenie na moich półkach cieszy. :)

Udało mi się też przeczytać aż 104 (!) książki. Jedne lepsze, jedne gorsze, ale nie żałuję poświęconego na nie czasu. Kilka innych zaczęłam, kilka porzuciłam w trakcie - na poniższej liście znajdują się tylko te, które przeczytałam od deski do deski. Dzięki temu udało mi się osiągnąć wyzwanie 52, a nawet je podwoić - wychodzi, że czytałam średnio 2 książki w tygodniu! Tak naprawdę dużo dała mi facebookowa grupa - to oni motywują i inspirują. Nie o wynik tu jednak chodzi, ale o to, że znalazłam czas na rozwijanie pasji i o tę nieposkromioną radość, jaką daje czytanie książek (szczególnie tych dobrych). Całą listę znajdziecie tutaj:



W ramach podsumowania należało by jeszcze wskazać te, które według mnie były najlepsze - są oznaczone wykrzyknikami. :)



I postanowienia.
1. Będę pisać posty regularnie(j).
2. Przeczytam przynajmniej 156 książek w 2015 roku.
3. Podejmę wyzwanie czytelnicze na 2015 rok.

4. Znajdę czas na sklasyfikowanie i wpisanie w ewidencję nowych książek.

Trzymam kciuki i za siebie i za Was :)
Tak optymistycznie nastawiona wchodzę w Nowy Rok.






czwartek, 18 grudnia 2014

Dwa światy a jedno dno.

A. Lucy, Dwa światy.

Po niektórych książkach nie wiadomo czego się spodziewać. Gdy mój wzrok przyciągnął nowy cykl dla dorosłych „Dwa światy”, który miał opisywać przenikanie świata nam współczesnego i świata aniołów poczułam się zaintrygowana. Niestety, tym razem źle trafiłam. 

Rita Wenders jest młodą kobietą. Ma mieszkanie, fajną pracę i przyjaciół i ogólnie jest spełniona. Chłopaka nie ma, ale nie czuje nawet potrzeby jego posiadania. Jej życie zmienia się jednak diametralnie w ciągu kilku minut. W centrum handlowym staje się ofiarą wypadku, w wyniku którego zapada w śpiączkę. Gdy budzi się po trzech miesiącach, odkrywa, że w międzyczasie nawiązała dosyć specyficzną relację – mianowicie związała się z Archaniołem Gabrielem. Od tej pory kiedy tylko zaśnie przenosi się do raju i tam spędza czas z ukochanym. Archanioł coraz częściej pojawia się również na Ziemi wprowadzając dodatkowe zamieszanie w życiu Rity. Jej życie komplikuje się jeszcze bardziej, kiedy Rita przyjmuje oświadczyny Archanioła, staje się jego partnerką i wojowniczką.


Pomysł przenikania się dwóch zupełnie różnych światów zazwyczaj okazuje się pomysłem trafionym. I to zarówno w książkach dla dorosłych jak i dla młodzieży. W wypadku tej książki zauważalna jest jednak pewna niekonsekwencja w budowaniu światów. Akcja również toczy skokami – raz czytamy pełne napięcia opisy walki z demonami, raz skrótowe opisy aktów seksualnych, innym razem czytamy opis stroju głównej bohaterki. Doceniam skupienie się na detalach, ale strój bohatera/bohaterki opisywany zbyt szczegółowo i bez talentu Homera sprawia, że książka momentami robi się po prostu nudna. Nie zauważam również jaki wpływ na osobowość ma samochód bohatera. Nie przeczę, że wspomnienie o tym, że ktoś preferuje Maserati uzupełnia obraz bohatera, ale czemu pisać o tym co kilka stron? Być może miał to być sposób na zrównoważenie opisów ubrań dla płci męskiej. Bardzo irytował mnie także sposób prowadzenia narracji, bardzo często gubiłam się w poszczególnych wydarzeniach. Dla przykładu (uwaga spoiler!): czytam o zaręczynach bohaterki, a trzy strony później dowiaduję się, że są już po ślubie – nie wiem ani jak, ani gdzie, ani dlaczego. Wiem natomiast jak była ubrana bohaterka i jej anielscy towarzysze na spotkaniu z przyjaciółmi Rity. Nie rozumiem też tak zastosowanego podziału na rozdziały, w moim odczuciu albo powinno ich być więcej, albo należałoby z nich zupełnie zrezygnować i każdą zmianę akcji oddzielać gwiazdką.

Nie przemawiają do mnie również kreacje bohaterów – są podobnie jak cała książka pomieszane i momentami sprzeczne. Bardzo irytująca jest główna bohaterka. Często odnosi się wrażenie, że mimo że jest dorosła gdzieś w głębi pozostała nastolatką. Ponadto, jeśli książka inspirowana jest konkretnym systemem religijnym należało by stworzyć bohaterów zgodnie z założeniami tego systemu. Bardzo irytowało mnie odejście od przyjętych ról poszczególnych archaniołów i ich wymieszanie.

Bardzo mylące jest też wyraźne skierowane serii do czytelników dorosłych. Szczerze mówiąc, nie wiem dlaczego. Czy to ze względu na sceny łóżkowe (w niektórych książkach young adult można znaleźć pikatniejsze opisy) czy na brutalność (w niektórej fantastyce dla młodzieży jest jej zdecydowanie więcej) czy ze względu na dalsze plany autorki? Na ten moment wydaje mi się, że dorosłego książka będzie po prostu nudzić.

Zdecydowanym plusem książki jest natomiast wydanie. Bardzo interesująca jest okładka, nie zauważyłam też literówek czy większych błędów korektorskich. Całość sprawiała, że książkę czytało się bardzo dobrze. Nie zmienia to jednak całościowej oceny.

Książka zdecydowanie mnie rozczarowała. Podejrzewam, że na fali Greya i paranormal romance ma szansę się wybić i znaleźć swoich fanów, zupełnie subiektywnie jednak nie polecam.

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego bardzo dziękuję Warszawskiej Firmie Wydawniczej.

* Tą i kilka innych recenzji mojego autorstwa znajdziecie też na portalu Sztukater :)

poniedziałek, 15 grudnia 2014

Miejski styl czytania.

Ok. Nie wiem czy to problem z blogiem czy internetem, ale nie mogłam przez cały zeszły tydzień nic wrzucić. Ale teraz wracam z kolejnym postem! Nadrabianie czas zacząć!


Jakiś czas temu przytaczałam wyniki prowadzonej przez Internet ankiety dot. czytelnictwa. Analizując jej wyniki bardzo mocno rzuciło mi się w oczy, że ponad 35% ankietowanych to mieszkańcy bardzo dużych miast. Okazuje się, że ponad 50% ankietowanych mieszka w miastach powyżej 100 tys. osób.
Czy miejsce zamieszkania ma zatem wpływ na to czy czytamy i jak dużo czytamy?
Ten post nie ma na celu rozważań nad tym gdzie lepiej się mieszka ani też o tym czy miasto czy też wieś służy czytelnictwu. Chciałam natomiast zastanowić nad przyczynami takich a nie innych wyników ankiet.

Od dziecka mieszkam w dużym mieście. W takim, gdzie (przynajmniej teoretycznie) kultura hula na całego i człowiekowi wstyd siedzieć wieczorami w domu. O mieście zatem pisać mi łatwiej.

Pierwszą zaletą miasta jest fakt, że na każdym rogu znajdzie się księgarnia. Idziesz sobie spacerkiem wokół Starego Rynku w Poznaniu i bum: Arsenał, Świat Książki, Księgarnia Powszechna, Matras. Kawałek dalej Empik i kilka mniejszych księgarni. I zatrzęsienie antykwariatów (może nie tyle co w Krakowie, ale i tak jest ich całkiem przyzwoita ilość). Idziesz, oglądasz wystawy i co rusz sprawdzasz zawartość portfela (bo a nuż coś przybyło przez tą krótką chwilę i możesz sobie pozwolić na uzupełnienie księgozbioru). 

Jeśli nie przepadasz za zakupami w księgarniach zawsze możesz skorzystać z opcji zakupów internetowych. Opcja ta przyjazna jest wszystkim użytkownikom internetu, nie zależnie od miejsca zamieszkania, odbiór zamówienia jest jednak znacznie łatwiejszy w mieście. Bo nie musisz czekać na kuriera albo stać w gigantycznych kolejkach na poczcie. Paczkę odbierasz w kiosku czy paczkomacie w drodze do domu, ew. wpadasz do księgarni ślepo mijając półki i odbierając książkę, którą nie dość, że kupiłeś taniej to jeszcze bez opłat za przesyłkę.

Jeśli nie kupujesz książek to na pewno korzystasz z bibliotek. W miastach jest ich zatrzęsienie – może nie samych bibliotek, ale ich oddziałów. Instytucje te dysponują także znacznie większym budżetem na zakup nowości. Zdecydowanym minusem są jednak długie listy oczekiwania na taką świeżynkę/bestseller. 


Książek też łatwo się pozbędziesz. Wystarczy skorzystać z Regału Miejskiego czy przyjść na bookcrossing. Swoim książkom zapewnisz drugie życie, a i sam z pustymi rękami z tego nie musisz wyjść.


Jeśli mowa o bookcrossingu, to miasta mają jeszcze jeden ogromny plus – niezliczona ilość wydarzeń okołoczytelniczych. Czy są to gigantyczne targi książki, czy spotkania z autorami, czy kluby książki, czy dedykowane książkom (choć nie tylko) imprezy np. Festiwal Fabuły, Poznańskie Dni Fantastyki, Pyrkon – czytelnicy mają w czym wybierać. Wychodzisz z domu i masz okazję porozmawiać z innymi na Twój ulubiony temat. :) Na takich spotkaniach nie tylko poznajesz kolejne pozycje warte Twojej uwagi, ale i się zmotywujesz. Bo i w mieście o motywację łatwiej – jedziesz w tramwaju: ludzie czytają; idziesz latem do parku: ludzie czytają; idziesz na kawę do kawiarni: ludzie czytają. Mają gdzie i mają co. I nie wiem czy to moda, przelotny trend czy nowy miejski styl, ale wszędzie widać ludzi z książkami. I teraz wstyd się przyznać, że Ty czasu na książkę w ciągu roku nie znalazłeś.

Zupełnie z innej beczki: polecam Wam felieton dot. definicji pojęcia geek. Nie wiem jak Wy, ale ja się z autorem zgadzam i w tą definicję w pełni wpisuję.



czwartek, 4 grudnia 2014

Tokio Hotel jako inspiracja.

Tydzień temu recenzji nie było za co przepraszam. Listopad mnie przygnębiał na tyle, że wszystko wokół umarło (z moim zapałem czytelniczym włącznie). Na szczęście mamy już grudzień – pachnący choinką i piernikiem, rozświetlony lampkami i błyszczącym śniegiem, rozruszany łyżwami i przedświątecznymi promocjami w księgarniach. Krótko mówiąc wracam na zwykłe tory.

Nie przekonam się do niektórych autorek. Chyba jestem uprzedzona. Próbuję, naprawdę próbuję je polubić (skoro pokochać ich pracy nie umiem), ale cały czas mi nie wychodzi. Nie zachwyciła mnie „Trylogia czasu” (wyobrażam sobie, jak cierpiały osoby, którym seria się podoba, a które musiały czekać na kolejne tomy), nie wciągnęło „Coś do ukrycia”, natomiast „Ostatnia spowiedź” (ostatnio wyszedł III tom), o której słów kilka dzisiaj wywołała bardzo wiele negatywnych emocji.

N. Reichter, Ostatnia spowiedź.
Późną nocą na prawie pustym lotnisku spotyka się dwoje młodych ludzi: Ally i Bradin. Bardzo szybko nawiązują kontakt i spędzają ze sobą całkiem przyjemnych kilka godzin rozmawiając. Każde z nich ma swoje problemy i jak doskonale wiadomo najłatwiej zwierzyć się obcej osobie. Szczególnie, że szansa na ich ponowne spotkanie jest bardzo niewielka: mieszkają w innych miastach, ba innych państwach (dobrze, że chociaż na jednym kontynencie). I mimo rodzącej się chemii nie mają szans na rozwinięcie tej relacji. Każde z nich ma bowiem swój sekret: Ally jest uwikłana w dosyć poprany związek, Bradin jest natomiast wokalistą młodzieżowego zespołu rockowego i zgodnie z podpisanym kontraktem nie może związać się z żadną dziewczyną (taka iluzja, że jak muzyk nie ma stałej dziewczyny to każda z dziewcząt ma szansę podbić jego serce!). W ciągu tygodnia od pamiętnej nocy na lotnisku Bradin odnajduje jednak Ally i daje to początek trzy tomowej serii nieszczęść.



Czytając tą książkę miałam jedno skojarzenie: Tokio Hotel. Pamiętacie ich może? Dopiero po przeczytaniu dwóch tomów sprawdziłam, że bohaterowie wzorowani byli na tym właśnie zespole (stąd ten obciachowy makijaż Bradina J), a pierwowzorem książki było opowiadanie fanowskie umieszczone na blogu. I, jak dla mnie, na blogu mogłoby pozostać. Gratuluję natomiast autorce inspiracji – fajnie jest odnaleźć w swojej pasji wenę. Książki, które powstały w oparciu o coś nam bliskiego, mimo że mają wady potrafią porwać tłumy. Wiem, że bardzo wielu osobom książka się podoba; czytałam mnóstwo bardzo pochlebnych recenzji i opinii i oczywiście szanuję ich zdanie. Rozumiem, że opowieść może się podobać, ale do mnie nie trafiła.



Szczerze mówiąc, nie wiem na co liczyłam – miłość, zazdrość, show-biznes, jako hasło reklamowe zupełnie do mnie nie trafia. Wszystko w tej książce było, ale mnie i tak czegoś zabrakło. Nie wiem czy sposób przedstawienia branży muzycznej czy kwestia budowania „dorosłego” związku w wieku lat 19 – czegoś było za mało.

Nie zachwyca mnie styl autorki. Jest bardzo prosty, sprawia, że książkę się „połyka”. Nie jest zły, nie zrozumcie mnie źle, ale nie zachwyca. Rażą mnie wulgaryzmy i niezdecydowanie autorki: bohaterowie to posługują się slangiem, to poważnieją i używają zwrotów do nich nie pasujących. Nie podobały mi się także wstępy do rozdziałów. Nie wiem czy miały stworzyć nastrój, wprowadzić czytelnika w klimat czy stanowić filozoficzne rozważania uzupełniając książkę o głębszy przekaz.  Podkreślić jednak należy, że autorka bardzo fajnie wprowadza wątki humorystyczne i doskonale buduje napięcie. Doceniam też ogrom włożonej przez nią pracy. Nie jest to na pewno opowieść, która  powstała na kolanie. Za ten wysiłek należy jej się uznanie.

Nie urzekła mnie też historia, która wydaje się mocno przegadana. Wyczuwam pewne braki w fabule, innych mam natomiast powyżej uszu. Jak długo można prowadzić kłótnie o przemilczenia? Największą nieścisłością i rzeczą dla mnie niezrozumiałą (znowu wychodzi, że stara jestem) jest uznanie, że chociaż główni bohaterowie rozmawiają ze sobą prawie cały czas, poznają się „na wylot” i próbują zbudować związek o kwestiach ważnych nie rozmawiają. Chłopak Ally – tabu, praca Bradina – cisza, itd.. Z ukrywania i zatajania rzeczy tak  ważnych nigdy nie wychodzi nic dobrego. Wydaje mi się, że gdyby pominąć wątki, które bohaterowie mogli by rozwiązać siadając i szczerze rozmawiając historia zmieściła by się w jednym tomie i byłaby zapewne znacznie mniej dramatyczna.

Bohaterowie też szału nie robią – Ally bardzo irytuje; Bradin, mimo że sympatyczny momentami okazuje się ciepłą kluchą i tylko Tom staje na wysokości zadania i wywołuje większe emocje. Ich kreacja nie wyróżnia się zbytnio na tle innych książek tego typu.

O zakończeniu, bardzo w stylu kiczowatego Hollywood, nie napiszę.

Tym co bardzo mi się spodobało, było podanie podkładu muzycznego. Czytasz sobie książkę i trafiasz na zapis: Podkład muzyczny: Hope - Who am I. Buduje to klimat poszczególnych scen, a niektóre utwory tak mi się spodobały, że weszły na stałe na moją playlistę.


„Ostatnia spowiedź” jest książką dla młodzieży. O miłości i wynikających z nich problemach. W pewnym sensie o dorastaniu i budowaniu własnej przyszłości. O tym, jak brak komunikacji może wpłynąć na Twoje życie. Nie należy szukać w niej niczego głębszego. Jest to książka szybka, łatwa i w miarę przyjemna. Jak dla mnie przegadana i niewykończona (jaki piękny paradoks), ale jest to opinia czysto subiektywna.

Mimo mojego negatywnego nastawienia i wielu uwag krytycznych uważam, debiut Reichter za całkiem udany. W książce widać jej pasję i chyba tylko dzięki niej dobrnęłam do końca.


poniedziałek, 1 grudnia 2014

Temat lektur na tapecie.

Minister (ministra?) Edukacji Narodowej usłyszała (wreszcie) głos ludu i postanowiła przyjrzeć się bliżej liście lektur. Zmiany chce wprowadzać od początku, czyli od najniższego etapu edukacyjnego, w którym lektury występują. Jak czytamy na stronie Ministerstwa to, co obecnie czytają uczniowie podstawówek, nie sprawdza się. Lista lektur jest przestarzała, opiera się na pozycjach, które nie współgrają ze znaną dzieciom rzeczywistością. Ministerstwo w braku zainteresowania lekturami na tak wczesnym etapie widzi przyczynę niskiego odsetka osób czytających zarówno wśród młodzieży jak i wśród dorosłych. Rozwiązaniem mają być konsultacje społeczne, w których każdy może zaproponować do 5 lektur, które powinny stanowić nowy kanon lektur szkolnych. Żeby zachęcić Polaków do uczestnictwa w ankiecie ogłoszono nawet konkurs, w którym do wygrania jest czytnik e-booków. Wszystkich zainteresowanych odsyłam na stronę Ministerstwa. 

Temat lektur wraca regularnie. Na moim blogu (który istnieje ciut ponad trzy miesiące) pojawia się już trzeci raz. Może w przemyśleniach Pani Minister faktycznie coś jest, skoro kanon lektur tak często daje nam do myślenia. Czy to oznacza, że klasyka odchodzi do lamusa, a wartości jakie niesie przestają być ponadczasowe? Czy też może współczesne dzieciaki nie potrafią korzystać z wyobraźni na tyle, żeby klasykę zrozumieć? Albo czy nauczyciele stali się tak mało przekonujący, że nie potrafią wyrwać dzieci z wirtualnego świata? I czy zmiana lektur zmieni cokolwiek w podejściu młodych nieczytelników? I jeszcze: czy książki lubiane przez najmłodszych po wpisaniu w kanon dalej będą się cieszyć popularnością czy stracą cały urok, bo TRZEBA je przeczytać.

www.demotywatory.pl
www.demotywatory,pl


O książki pozwoliłam sobie zapytać uczniów szkoły podstawowej w mojej rodzinie. Mimo że pochodzą z rodzin „czytających”,  twierdzą, że książek czytać nie lubią. A lektury szkolne im się nie podobają. Oliwia, ku mojemu przerażeniu, nie przeczytała nawet Akademii Pana Kleksa, książki na tyle kultowej (przynajmniej dla mojego pokolenia), że w sobotę idziemy na jej ekranizację większą grupą. Ot, taki prezent mikołajkowy. J

Pozostało więc zapytać najbardziej zainteresowanych jakie książki im się podobają, jakie chcieli by omawiać w szkole. Fajnym pomysłem wydaje mi się wprowadzenie komiksów – dużo obrazków (a jak uczyli mnie na pedagogice jesteśmy społeczeństwem wizualnym) a w dobrze dobranym komiksie wartości też znajdziemy. Innym pomysłem jest wprowadzenie książek nowszych np. serii Zwiadowcy czy książek dla młodzieży Zafona. I choć czasem wydaje mi się, że to przecież dzieci i na niektóre książki są za małe przypomina się, że Oliwia (4 klasa) uwielbia Damona z Pamiętników Wampirów i nic już mnie nie dziwi.

Jeśli ja miałabym dorzucić coś od siebie – niech to będą książki, które nie tylko bawią, ale pokazują jak zmagać się z coraz częstszymi problemami jakie mają dzieciaki – ADHD, dysleksją, chorobami, prześladowaniem (także wirtualnym) czy brakiem czasu/uwagi rodziców. Może, kiedy w książkach znajdą coś co przemówi do nich zauważą, że literatura może być fajna. I mimo wszystko nie rezygnowałabym z klasyki. Jakoś nie wyobrażam sobie świata, w którym dzieci nie będą znały bajek Andersena i Braci Grimm czy wierszy Brzechwy.



Ciekawe jak skończy się ankieta ministerstwa. Jeśli wyniki zostaną podane do wiadomości publicznej na pewno o tym napiszę. Czy szkoły podstawowe czeka literacka rewolucja? A jeśli tak to jak sobie z nią poradzą (np. z zakupem nowych lektur do bibliotek) i kto na tym zyska (wydawnictwa przygotowujący opracowania i streszczenia?). W ankiecie swój głos oddałam, do czego zachęcam i Was. I mimo zmian (oby) w dobrym kierunku ciągle czuję jakiś wewnętrzny niepokój.