Ok. Nie wiem czy to problem z blogiem czy internetem, ale nie mogłam przez cały zeszły tydzień nic wrzucić. Ale teraz wracam z kolejnym postem! Nadrabianie czas zacząć!
Jakiś czas temu przytaczałam wyniki prowadzonej przez
Internet ankiety dot. czytelnictwa. Analizując jej wyniki
bardzo mocno rzuciło mi się w oczy, że ponad 35% ankietowanych to mieszkańcy
bardzo dużych miast. Okazuje się, że ponad 50% ankietowanych mieszka w miastach
powyżej 100 tys. osób.
Czy miejsce zamieszkania ma zatem wpływ na to czy czytamy i
jak dużo czytamy?
Ten post nie ma na celu rozważań nad tym gdzie lepiej się mieszka
ani też o tym czy miasto czy też wieś służy czytelnictwu. Chciałam natomiast
zastanowić nad przyczynami takich a nie innych wyników ankiet.
Od dziecka mieszkam w dużym mieście. W takim, gdzie
(przynajmniej teoretycznie) kultura hula na całego i człowiekowi wstyd siedzieć
wieczorami w domu. O mieście zatem pisać mi łatwiej.
Pierwszą zaletą miasta jest fakt, że na każdym rogu znajdzie
się księgarnia. Idziesz sobie spacerkiem wokół Starego Rynku w Poznaniu i bum:
Arsenał, Świat Książki, Księgarnia Powszechna, Matras. Kawałek dalej Empik i
kilka mniejszych księgarni. I zatrzęsienie antykwariatów (może nie tyle co w
Krakowie, ale i tak jest ich całkiem przyzwoita ilość). Idziesz, oglądasz
wystawy i co rusz sprawdzasz zawartość portfela (bo a nuż coś przybyło przez tą
krótką chwilę i możesz sobie pozwolić na uzupełnienie księgozbioru).
Jeśli nie przepadasz za zakupami w księgarniach zawsze
możesz skorzystać z opcji zakupów internetowych. Opcja ta przyjazna jest
wszystkim użytkownikom internetu, nie zależnie od miejsca zamieszkania, odbiór
zamówienia jest jednak znacznie łatwiejszy w mieście. Bo nie musisz czekać na
kuriera albo stać w gigantycznych kolejkach na poczcie. Paczkę odbierasz w
kiosku czy paczkomacie w drodze do domu, ew. wpadasz do księgarni ślepo mijając
półki i odbierając książkę, którą nie dość, że kupiłeś taniej to jeszcze bez
opłat za przesyłkę.
Jeśli nie kupujesz książek to na pewno korzystasz z
bibliotek. W miastach jest ich zatrzęsienie – może nie samych bibliotek, ale
ich oddziałów. Instytucje te dysponują także znacznie większym budżetem na
zakup nowości. Zdecydowanym minusem są jednak długie listy oczekiwania na taką
świeżynkę/bestseller.
Książek też łatwo się pozbędziesz. Wystarczy skorzystać z
Regału Miejskiego czy przyjść na bookcrossing. Swoim książkom zapewnisz drugie
życie, a i sam z pustymi rękami z tego nie musisz wyjść.
Jeśli mowa o bookcrossingu, to miasta mają jeszcze jeden
ogromny plus – niezliczona ilość wydarzeń okołoczytelniczych. Czy są to
gigantyczne targi książki, czy spotkania z autorami, czy kluby książki, czy
dedykowane książkom (choć nie tylko) imprezy np. Festiwal Fabuły, Poznańskie
Dni Fantastyki, Pyrkon – czytelnicy mają w czym wybierać. Wychodzisz z domu i
masz okazję porozmawiać z innymi na Twój ulubiony temat. :) Na takich
spotkaniach nie tylko poznajesz kolejne pozycje warte Twojej uwagi, ale i się
zmotywujesz. Bo i w mieście o motywację łatwiej – jedziesz w tramwaju: ludzie
czytają; idziesz latem do parku: ludzie czytają; idziesz na kawę do kawiarni: ludzie
czytają. Mają gdzie i mają co. I nie wiem czy to moda, przelotny trend czy nowy
miejski styl, ale wszędzie widać ludzi z książkami. I teraz wstyd się przyznać,
że Ty czasu na książkę w ciągu roku nie znalazłeś.
Zupełnie z innej beczki: polecam Wam felieton dot. definicji
pojęcia geek. Nie wiem jak Wy, ale ja się z autorem zgadzam i w tą
definicję w pełni wpisuję.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz