Tydzień temu recenzji nie było za co przepraszam. Listopad
mnie przygnębiał na tyle, że wszystko wokół umarło (z moim zapałem czytelniczym
włącznie). Na szczęście mamy już grudzień – pachnący choinką i piernikiem,
rozświetlony lampkami i błyszczącym śniegiem, rozruszany łyżwami i
przedświątecznymi promocjami w księgarniach. Krótko mówiąc wracam na zwykłe
tory.
Nie przekonam się do niektórych autorek. Chyba jestem
uprzedzona. Próbuję, naprawdę próbuję je polubić (skoro pokochać ich pracy nie
umiem), ale cały czas mi nie wychodzi. Nie zachwyciła mnie „Trylogia czasu”
(wyobrażam sobie, jak cierpiały osoby, którym seria się podoba, a które musiały
czekać na kolejne tomy), nie wciągnęło „Coś do ukrycia”, natomiast „Ostatnia
spowiedź” (ostatnio wyszedł III tom), o której słów kilka dzisiaj wywołała bardzo wiele negatywnych emocji.
N. Reichter, Ostatnia spowiedź.
Późną nocą na prawie pustym lotnisku spotyka się dwoje
młodych ludzi: Ally i Bradin. Bardzo szybko nawiązują kontakt i spędzają ze
sobą całkiem przyjemnych kilka godzin rozmawiając. Każde z nich ma swoje
problemy i jak doskonale wiadomo najłatwiej zwierzyć się obcej osobie. Szczególnie,
że szansa na ich ponowne spotkanie jest bardzo niewielka: mieszkają w innych
miastach, ba innych państwach (dobrze, że chociaż na jednym kontynencie). I
mimo rodzącej się chemii nie mają szans na rozwinięcie tej relacji. Każde z
nich ma bowiem swój sekret: Ally jest uwikłana w dosyć poprany związek, Bradin
jest natomiast wokalistą młodzieżowego zespołu rockowego i zgodnie z podpisanym
kontraktem nie może związać się z żadną dziewczyną (taka iluzja, że jak muzyk
nie ma stałej dziewczyny to każda z dziewcząt ma szansę podbić jego serce!). W
ciągu tygodnia od pamiętnej nocy na lotnisku Bradin odnajduje jednak Ally i
daje to początek trzy tomowej serii nieszczęść.
Czytając tą książkę miałam jedno skojarzenie: Tokio Hotel.
Pamiętacie ich może? Dopiero po przeczytaniu dwóch tomów sprawdziłam, że
bohaterowie wzorowani byli na tym właśnie zespole (stąd ten obciachowy makijaż
Bradina J),
a pierwowzorem książki było opowiadanie fanowskie umieszczone na blogu. I, jak
dla mnie, na blogu mogłoby pozostać. Gratuluję natomiast autorce inspiracji –
fajnie jest odnaleźć w swojej pasji wenę. Książki, które powstały w oparciu o
coś nam bliskiego, mimo że mają wady potrafią porwać tłumy. Wiem, że bardzo
wielu osobom książka się podoba; czytałam mnóstwo bardzo pochlebnych recenzji i
opinii i oczywiście szanuję ich zdanie. Rozumiem, że opowieść może się podobać,
ale do mnie nie trafiła.
Szczerze mówiąc, nie wiem na co liczyłam – miłość, zazdrość, show-biznes, jako
hasło reklamowe zupełnie do mnie nie trafia. Wszystko w tej książce było, ale
mnie i tak czegoś zabrakło. Nie wiem czy sposób przedstawienia branży muzycznej
czy kwestia budowania „dorosłego” związku w wieku lat 19 – czegoś było za mało.
Nie zachwyca mnie styl autorki. Jest bardzo prosty, sprawia,
że książkę się „połyka”. Nie jest zły, nie zrozumcie mnie źle, ale nie
zachwyca. Rażą mnie wulgaryzmy i niezdecydowanie autorki: bohaterowie to
posługują się slangiem, to poważnieją i używają zwrotów do nich nie pasujących.
Nie podobały mi się także wstępy do rozdziałów. Nie wiem czy miały stworzyć
nastrój, wprowadzić czytelnika w klimat czy stanowić filozoficzne rozważania
uzupełniając książkę o głębszy przekaz. Podkreślić
jednak należy, że autorka bardzo fajnie wprowadza wątki humorystyczne i
doskonale buduje napięcie. Doceniam też ogrom włożonej przez nią pracy. Nie
jest to na pewno opowieść, która
powstała na kolanie. Za ten wysiłek należy jej się uznanie.
Nie urzekła mnie też historia, która wydaje się mocno
przegadana. Wyczuwam pewne braki w fabule, innych mam natomiast
powyżej uszu. Jak długo można prowadzić kłótnie o przemilczenia? Największą
nieścisłością i rzeczą dla mnie niezrozumiałą (znowu wychodzi, że stara jestem)
jest uznanie, że chociaż główni bohaterowie rozmawiają ze sobą prawie cały
czas, poznają się „na wylot” i próbują zbudować związek o kwestiach ważnych nie
rozmawiają. Chłopak Ally – tabu, praca Bradina – cisza, itd.. Z ukrywania i
zatajania rzeczy tak ważnych nigdy nie wychodzi nic dobrego. Wydaje mi
się, że gdyby pominąć wątki, które bohaterowie mogli by rozwiązać siadając i
szczerze rozmawiając historia zmieściła by się w jednym tomie i byłaby zapewne
znacznie mniej dramatyczna.
Bohaterowie też szału nie robią – Ally bardzo irytuje;
Bradin, mimo że sympatyczny momentami okazuje się ciepłą kluchą i tylko Tom
staje na wysokości zadania i wywołuje większe emocje. Ich kreacja nie wyróżnia
się zbytnio na tle innych książek tego typu.
O zakończeniu, bardzo w stylu kiczowatego Hollywood, nie
napiszę.
Tym co bardzo mi się spodobało, było podanie podkładu muzycznego. Czytasz sobie książkę i trafiasz na zapis: Podkład muzyczny: Hope - Who am I. Buduje to klimat poszczególnych scen, a niektóre utwory tak mi się spodobały, że weszły na stałe na moją playlistę.
„Ostatnia spowiedź” jest książką dla młodzieży. O miłości i
wynikających z nich problemach. W pewnym sensie o dorastaniu i budowaniu
własnej przyszłości. O tym, jak brak komunikacji może wpłynąć na Twoje życie.
Nie należy szukać w niej niczego głębszego. Jest to książka szybka, łatwa i w
miarę przyjemna. Jak dla mnie przegadana i niewykończona (jaki piękny paradoks),
ale jest to opinia czysto subiektywna.
Mimo mojego negatywnego nastawienia i wielu uwag krytycznych
uważam, debiut Reichter za całkiem udany. W książce widać jej pasję i chyba
tylko dzięki niej dobrnęłam do końca.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz