Turkusowa Biblioteczka obchodzi dzisiaj swoje pierwsze urodziny.
Jak tort na urodziny bloga to tylko z motywem książki. Mnie pewnie taki nie wyjdzie, ale coś na pewno niedługo upiekę :)
Jak sami wiecie było tu różnie. Czasem bardzo intensywnie, czasem straszne pustki. Za te drugie Was bardzo przepraszam! Chciałabym obiecać, że kolejny rok będzie lepszy, ale sama widzę, że to nie ma sensu - na niektóre rzeczy po prostu nie mamy wpływu. Tak jak teraz - powinnam przygotować super relację z Polconu (coming soon), a leżę pół żywa w łóżku i jedyny wysiłek na jaki mnie stać to dinozaury z origami (bo nie trzeba przy nich myśleć i to najbardziej podobne do smoka co znalazłam, a dopiero skończyłam "Smok jego królewskiej mości" N. Novik). Nawet "Pochłaniacz" K. Bondy mnie nie wciągnął.
Takie to dinozaury.
Nie chcę się usprawiedliwiać. Natomiast chcę bardzo, bardzo, bardzo podziękować tym, którzy mimo braku systematyczności odwiedzają TB. Blog powstał, żebym mogła uporządkować myśli i to się udaje. Każdy czytelnik czy komentator tylko dodaje skrzydeł. Fajnie jest wiedzieć, że moja opinia, moje odczucia trafiają na Wasze monitory. :)
Chcę też podziękować tym, którzy wspierają mnie w pisaniu - Michałowi, Eli (która mnie najbardziej namawia do pisania i najbardziej wspiera i jest NAJLEPSZĄ przyjaciółką), Radarowi, mojej siostrze Iwonie, Bartkowi a także Gosi i Kasi i reszcie mojej niesamowitej rodziny. :)
Pozostaje mi życzyć Wam i sobie regularności i doskonałych lektur (to ostatnie, biorąc pod uwagę zapowiedzi na jesień, może się szybko spełnić).
O książce Brian’a McClellan’a Obietnica krwi słyszałam już wcześniej. Ba, kilka razy nawet
oglądałam ją w księgarniach zawsze jednak odkładałam z myślą, że są książki
ciekawsze. To nie tak, że książka mi się nie spodobała, bo miała kiepski opis,
brzydką okładkę czy niezbyt trafne cytaty z recenzji – nie. Jakoś do mnie nie
przemawiała. Ale dostałam ją (dobra – dostaliśmy, ale bądźmy szczerzy – Michał jej
raczej nie przeczyta) niedawno i nadeszła jej kolej. Moje pierwsze wrażenia: O
rany jaka byłam głupia! Głupia, bo pozwoliłam sobie na czytanie książek
przeciętnych, kiedy na wyciągnięcie ręki miałam perłę.
Więc krótko o fabule:
Marszałek polny Tamas (prochowy mag nota bene) wraz ze swoją
armią i kręgiem osób zaufanych ma dosyć nieodpowiedzialnego i egoistycznego
króla, który w nosie ma swoich poddanych. Szalę goryczy przepełnia chęć
zawarcia przez władcę tzw. ugód, czyli umowy z sąsiednim państwem na mocy których
umorzone zostaną jego dług w zamian za obrócenie całego państwa w wasala Kezu.
Ugody oraz osobista tragedia Tamasa popycha go do drastycznych działań, czyli
obalenia władcy, wymordowania szlachty i całej królewskiej kamaryli. Ostatnie
słowa magów sprawiają, że Tamas – zamiast cieszyć się zwycięstwem i próbować
opanować pogrążony w chaosie kraj ma jeszcze inne problemy do rozwiązania.
Jeśli opis Was nie zachęcił, prześledźmy i omówmy
najważniejsze składowe książki:
Po pierwsze fabuła – sam pomysł nie jest może jakiś
nowatorski. Ot, w co drugiej książce (od mitologii począwszy) mamy królobójców.
W tej historii jednak nie walka o tron jest najważniejsza. Z każdą stroną
śledzimy poczynania Marszałka, które mają na celu opanowanie i polepszenie złej
sytuacji państwa. Tamas musi zmierzyć się z problemem biedy, głodu, bezrobocia
i nadchodzącej wojny. Dodajcie do tego mnóstwo intryg i otrzymacie państwo
ogarnięte chaosem. To właśnie te wątki są według mnie najbardziej pociągające w
całej historii. Ale to nie koniec. Autor bowiem stworzył drugi kluczowy wątek –
nazwałabym go religijnym – oraz kilkanaście wątków pobocznych. Nie jest to jednak historia tak skomplikowana
jak Gra o tron. Całość sprawia, że fabuła
jest naprawdę wciągająca.
Od razu zaznaczę – nie jest to książka „babska”. Ale to
tylko jej plus. Nie znajdziemy tu wzdychania i rozbudowanych wątków miłosnych
bądź (ku mojemu utrapieniu coraz popularniejszych) rozbuchanych wątków
erotycznych. Natomiast każdy kto kocha opis Tolkienowskiej bitwy o Helmowy Jar (bądź Helmowy Parów) będzie czuł się usatysfakcjonowany. Opisy działań
wojennych i potyczek – sam miód! Aż słychać salwy, przeładowywaną broń i
pojedyncze strzały, aż czuć zapach prochu. Naprawdę majstersztyk.
Bohaterowie. To właśnie tu kryje się to, co u McClellan’a
spodobało mi się najbardziej. Każda z postaci wykreowanych przez autora jest
przemyślana, charakterystyczna i kompletna. Urzekł mnie sposób, w jaki każdy
bohater uzyskał prawo do posiadania uczuć i wątpliwości. Każda postać ma
rozbudowaną sferę psychiczną, każdej możemy zajrzeć „do środka” i poznać go od
tej strony. Dzięki temu bohaterowie stanowią cały wachlarz osobowości, nie są
kalkami i nie są dwu wymiarowi. Jednocześnie autor pozostawia czytelnikowi ich
ocenę, nie wartościuje ich w nachalny sposób, nie kreuje świata czarno-białego.
I tak można podziwiać odwagę i upór
Tamasa, jednocześnie uważając go za zimnego drania (albo myśleć o nim, że to taki lepszy Napoleon), czuć dumę z dokonań Taniela
i uważać go za idiotę, polubić Adamata i czuć irytację na myśl o jego działaniach.
Dodatkowo, poprzez rozwijające się z każdą stroną intrygi nie możemy być w stu
procentach pewni czy bohater, do którego zdążyliśmy się przywiązać nie okaże
się zaraz podłym zdrajcą. Tak - kreacja postaci stanowi chyba najmocniejszy punkt tej
książki.
Po trzecie świat. Tu się autor rozszalał. Założenia są
takie: istnieje dziewięć państw (na jednym kontynencie jak rozumiem, bo inne
państwa są za oceanem), założonych przez bogów. Na czele każdego stoi król.
Królowi doradza kamaryla złożona są z czarowników (nazywanych
Uprzywilejowanymi). Magią posługują się jeszcze prochowi magowie (czyli
Naznaczeni), którzy czerpią swoje siły z prochu strzelniczego i którzy przede
wszystkim mają moce z prochem związaneoraz Zdolni, czyli osoby posiadające jeden dar rozwinięty słabiej lub
mocniej. No i są oczywiście zwykli ludzie.
Autor bardzo fajnie skupił się na opisach stworzonego
świata, przybliżając nam jego geografię, demografię oraz kulturę. Mnie do pełni
szczęścia zabrakło w książce map (które są w m.in. trailerze), np. takiej która
przedstawiałaby granice Dziewięciu. No, ale ja lubię mapy.
Język jest prosty. Sprzyja to prowadzonej narracji, sprawia
że książkę czyta się szybko i z dużą przyjemnością. Jednocześnie zastosowany
język podkreśla, że główni bohaterowie to żołnierze. Jeśli szukacie zatem
pięknych zdań, wysublimowanej retoryki – szukajcie gdzie indziej. Tu wszystko
jest jasne, proste i klarowne, ale jednocześnie kompatybilne z głównymi
założeniami.
Co do wydania – okładka jest świetna i nie maco się nad nią rozwodzić. Korekcie umknęły ze
dwie literówki, ale to drobiazgi. No i brakuje map.
Dla mnie ta książka wchodzi w kanon książek ulubionych. Jest
poruszająca i naprawdę wciąga. I to od
pierwszej strony. Czytanie tej książki
to nie dobra zabawa. To niesamowita przygoda. Po cichu odliczam dni do premiery
kolejnego tomu i solennie obiecuję, że przeczytam (i kupię) wszystko co spod
ręki McClellana'a wyjdzie a zostanie przetłumaczone na Polski.
I jeśli jeszcze tego nie wywnioskowaliście – POLECAM SERDECZNIE!