Panie i Panowie,
Oto przed Wami 20 (!) tom Jeżycjady. Tak, tak. Pani
Musierowicz wraca. Po kontrowersyjnej McDusi (do której mam stosunek
znacznie mniej krytyczny niż większość czytelniczek, może z sentymentu do całej serii)
najnowsza część wydaje się powrotem do czasów największej świetności autorki.
Józef Pałys nie dostał się na medycynę. Stało się to powodem
kolejnej karczemnej awantury, którą zrobiła mu jego wybuchowa mama. A że
ojciec Józinka i inni członkowie rodziny stanęli po stronie niedoszłego
studenta, wkurzona na cały świat (z mężem, który w dodatku odwołał ich
wspólne wakacje i przebąkiwał coś o klimakterium na czele) wyrusza żeby odreagować. Pomysł mogłoby się wydawać doskonały,
ale Ida przyciąga nieszczęścia – w lesie spada z mostku, rani się w nogę i
traci przytomność. Znajduje ją i ratuje Dorota Rumianek – mieszkająca na wsi,
sympatyczna, młoda dziewczyna. Obie przypadają sobie do serca, a szereg zdarzeń
sprawia, że Ida (chcąc dać rodzinie nauczkę) wynajmuje u Doroty i jej babć
(Andzi i cioci-babci Wiktoryny) pokój na cały miesiąc. Pani Pałys ponadto
ściąga na wieś Ignacego Grzegorza. Ida ma w tym swój cel - planuje pomóc mu
uleczyć złamane, przez niecną McDusię, serce. Oczywiście jest to dopiero początek
historii.
Od książki nie mogłam się
oderwać. Genialna historia; wspaniali bohaterowie (z uwielbianym przeze mnie od
początku Józinkiem na czele); upalny, remontowany Poznań (tylko Poznaniacy
znają ból towarzyszący Borejkom) oraz tyle ciepła i mądrości, ile tylko papier dał radę przyjąć.
Może nie ma tu już zwrotów łacińskich na co drugiej stronie, może wszyscy się
już postarzali i nawet Poznań trochę im zbrzydł, ale i tak przy czytaniu czuje się
tak samo jak przy ukochanej „Idzie sierpniowej” czy „Pulpecji”.
Co mi się tak podobało? Ignacy Grzegorz przestaje być wreszcie
miągwą i ciamcialamcią i wreszcie mężnieje (dla samej przemiany tego mazgaja
warto książkę przeczytać). I dobrze, bo młodego skarżypyty i późniejszego,
zakochanego pseudowrażliwca miałam serdecznie dosyć. Po drugie podobała mi się okładka,
zresztą jedna z ładniejszych w serii. Musierowicz udało się oddać cały urok
Doroty (czego nie można powiedzieć np. o okładce Pulpecji).
Po trzecie: użycie
gwary – Poznań ma jedną z ładniejszych gwar w Polsce, a słychać o niej tak
mało. Osobiście uwielbiam, kiedy na ulicy (szczególnie starsi panowie) tak
śpiewnie mówią. Sama chciałbym porządnie, po wielkopolsku, zaciągać.
Wymieniając dalej, podobały mi się opisy przyrody. Nie jest
to Orzeszkowa, ale według mnie to działa tylko na plus. Aż człowiek zatęsknił
za latem i wielkopolską wsią. Bardzo lubię też u Musierowicz wszystkie „mądrości”.
Autorka uczy rzeczy oczywistych (przynajmniej jak mogłoby się wydawać) – należy
bronić słabszych, współczuć, szanować starszych i pamiętać, że praca uszlachetnia.
Ale robi to z takim wyczuciem i z taką delikatnością, że nie można jej posądzić
o puste moralizatorstwo. I na koniec to, co chyba dla mnie jest najważniejsze:
podobało mi się to, jak Musierowicz opisuje wyjątkowe „momenty”. Mam świadomość,
że to wydaje się strasznie przesłodzone i cukierkowate, ale z doświadczenia
wiem, że takie chwile, kiedy wszystko wokół zwalnia i przestaje się liczyć,
zdarzają się w rzeczywistości.
Co do uwag
krytycznych: nie przemawia do mnie aż zbyt praktyczna Dorota. Bo mimo wszystko
ciężko znaleźć dziewczynę, która zadowala się jedną kiecką i jedną parą spodni.
Nawet na wsi. Wiem, że wpisuje się to w koncepcję i że Dorota jest „specyficzna”,
ale bez przesady. Brakowało mi też rozwiązania kwestii pożaru. Rozumiem
dlaczego ten opis znalazł się w książce i uważam, że przyczynia się do
propagowania bardzo ważnych wartości, ale wątek mógłby być dłuższy, a przynajmniej
zakończony, a nie tak trochę ucięty.
Mimo kilku uwag (o których wspominam wyłącznie z
rzetelności – mnie za bardzo nie przeszkadzały) zachęcam wszystkich do
sięgnięcia po „Wnuczkę do Orzechów”. W mojej opinii jest to Musierowicz w
jednym z lepszych wydań i na pewno na stałe zagości wśród moich czytelniczych
kanonów obok Noelki, Pulpecji i kilku innych.
To, że mamy inne zdania, to nic :) I tak będę czytała dalej.
OdpowiedzUsuńTeraz wszyscy stają po stronie Józefa, a gdzie byli gdy matka go wypychała na medycynę, no i to nie w jego stylu ugiąć się pod presją matki. I co złożył papiery na jeden kierunek i teraz nie robi nic?
Ignasia ja bardzo lubiłam i nie lubię jak się robi z niego ofiarę losu.