Ostatni poniedziałkowy post (o szufladkowaniu książek dla
młodzieży) i wpisany poniżej komentarz Anny z Book loaf zostawił we mnie jakąś zadrę,
której nie mogę się pozbyć. Tak naprawdę bardzo boli mnie, że literatura
młodzieżowa jest traktowana tak bardzo po macoszemu. I nie mam na myśli teraz
tylko porządkowania książek w sklepach czy bibliotekach, braku określonych
kategorii, ale o pójście znacznie dalej, mianowicie o samą treść książek.
Ostatnio większość pozycji, które do mnie trafiają pisana w
oparciu o utarte schematy i oklepane motywy. I choć jest to strategia
przyjmowana przez wielu pisarzy od wielu, wielu, wielu lat; strategia, która
się doskonale sprawdza i sprzedaje (więc czemu z niej rezygnować), nie mogę
pozbyć się wrażenia, że pisarze książek dla młodzieży, z tymi inspiracjami, w
swoich książkach idą trochę za daleko. Wiem, że pewnych kalek uniknąć się nie
da i pewnie ciężko o zupełną oryginalność, ale czym innym jest czerpanie
inspiracji a czym innym bezczelnie zżynanie.
Nie jest to zresztą tylko moja obserwacja. Autorka bloga
wydawnictwa Jaguar już jakiś czas temu zrobiła zestawienie wątków, jakie w
literaturze młodzieżowej muszą się znaleźć. I chociaż nie mam nic przeciwko
większości z nich, kolejna książka w której występuje ¾ z ww. staje się nudna.
Najbardziej nudzą mnie (co pewnie zauważyliście w recenzjach) wszelkie trójkąty
miłosne (czyli motyw zgrany bardziej od najczęstszego chyba w literaturze
motywu podróży: bo trójkąt jest zawsze taki sam, a podróże co raz to inne).
Pół biedy jeśli wykorzystany jest ten sam główny motyw, ale fabuła
się różni. Ale czasami trafiają do mnie głosy, że inspiracje są bardzo
nadużywane. Jak w wypadku książki „Testy” J. Charbonneau. Książki nie czytałam
(może i dobrze), ale recenzja z bloga Na zimowy i letni wieczorek jest dla mnie
źródłem wiarygodnym. Tym bardziej doceniam autorów nieszablonowych.
Wątpię, żeby książka, w której wiemy co zdarzy się za chwilę
potrafiła wciąż bawić i dawała frajdę. I żeby jeszcze ta powtarzalność coś za
sobą niosła. Wnosiła coś sensownego w życie czytelnika. Uczymy się przez częste
rekapitulacje, więc miałoby to sens. Ale nie. Bardzo ciężko znaleźć mi pozycje,
które stanowią coś więcej niż czasoumilacz lub odmóżdżacz. Nie chcę tu pisać,
że takie książki są niepotrzebne! Osobiście bardzo je lubię. Ale czasami
chciałabym napisać: „to bardzo wartościowa książka”, a nie ograniczać się do: „świetnie
się bawiłam”.
Drugą stroną medalu są lektury szkolne. Zgadzam się tu całym
sercem z prof. Miodkiem, który napisał: „dziecko, wiem, że nie trawisz pewnych
lektur, ale dobrze by było, żebyś wiedział (wiedziała), ze taka była konwencja
estetyczna”(Wszystko zależy od przyimka, Warszawa 2014, s. 251). Jakie inne
książki pokażą nam jak zmieniał się język? I może to strasznie belferskie z
mojej strony, ale uważam, że na przedmiocie o nazwie JĘZYK POLSKI bardzo ważne.
Wydaje mi się jednak, że szkoły nie powinny zamykać się wyłącznie w liście
lektur.
Będąc w gimnazjum miałam świetną polonistkę. Namówiła nas, żebyśmy
jedne zajęcia poświęcili przedstawieniu książek, które lubimy, które coś nam
dały. Nie tylko zmusiła nas w ten sposób do wyjścia poza kanon lektur, ale
natchnęła do sięgnięcia po inne publikacje polecane przez naszych rówieśników.
Fajnie też, że zawsze z początkiem września w środowiskach czytelniczych temat
lektur powraca,
a dyskusja pozwala na wyłowienie kolejnych wartościowych pozycji, które dotąd
ginęły wśród innych książek. Bo to trzeba podkreślić – książek dla młodzieży
jest bardzo dużo. O różnej wartości zarówno wychowawczej jak i artystycznej,
ale te książki SĄ! Kluczową umiejętnością jest kwestia wyboru takich pozycji,
które nas interesują.
Liczba osób czytających wciąż spada. I nachodzi mnie tu myśl
czy nie jest to przypadkiem nasza wina? Bo przecież pewne nawyki zdobyte w
dzieciństwie zostają na zawsze. Czy to my nie powinniśmy podsuwać nowemu
pokoleniu książki, na których my się wychowaliśmy, które u nas się sprawdziły, szukać
czegoś co ich zainteresuje? Czy to nie od nas zależy, czy dzieciaki będą potrafiły określić co lubią a czego nie?
Po przyznaniu Pokojowej Nagrody Nobla widziałam w
telewizji rozmowę Agaty Młynarskiej i Pawła Królikowskiego. Prowadząca wyraźnie
zachwycając się młodziutką laureatką stwierdziła, że potrzeba jest więcej
takich dzieci, które zmienią świat. Odpowiedź aktora podbiła moje serce.
Stwierdził on (przytaczam z pamięci, mam nadzieję, że oddam sens), że to my,
dorośli, ten świat tworzymy, a co za tym idzie, to my powinniśmy stworzyć takie
warunki, żeby dzieci nie musiały już walczyć.
I najsmutniejsze z tego wszystkiego jest to, że osoby, które
czytają doskonale o tym wszystkim wiedzą i coś z tym robią. A Ci, którzy nie
czytają nawet tego głosu nie usłyszą, o podjęciu działania nie wspomnę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz