poniedziałek, 10 listopada 2014

smutne wnioski

Ostatni poniedziałkowy post (o szufladkowaniu książek dla młodzieży) i wpisany poniżej komentarz Anny z Book loaf zostawił we mnie jakąś zadrę, której nie mogę się pozbyć. Tak naprawdę bardzo boli mnie, że literatura młodzieżowa jest traktowana tak bardzo po macoszemu. I nie mam na myśli teraz tylko porządkowania książek w sklepach czy bibliotekach, braku określonych kategorii, ale o pójście znacznie dalej, mianowicie o samą treść książek.

Ostatnio większość pozycji, które do mnie trafiają pisana w oparciu o utarte schematy i oklepane motywy. I choć jest to strategia przyjmowana przez wielu pisarzy od wielu, wielu, wielu lat; strategia, która się doskonale sprawdza i sprzedaje (więc czemu z niej rezygnować), nie mogę pozbyć się wrażenia, że pisarze książek dla młodzieży, z tymi inspiracjami, w swoich książkach idą trochę za daleko. Wiem, że pewnych kalek uniknąć się nie da i pewnie ciężko o zupełną oryginalność, ale czym innym jest czerpanie inspiracji a czym innym bezczelnie zżynanie.

Nie jest to zresztą tylko moja obserwacja. Autorka bloga wydawnictwa Jaguar już jakiś czas temu zrobiła zestawienie wątków, jakie w literaturze młodzieżowej muszą się znaleźć. I chociaż nie mam nic przeciwko większości z nich, kolejna książka w której występuje ¾ z ww. staje się nudna. Najbardziej nudzą mnie (co pewnie zauważyliście w recenzjach) wszelkie trójkąty miłosne (czyli motyw zgrany bardziej od najczęstszego chyba w literaturze motywu podróży: bo trójkąt jest zawsze taki sam, a podróże co raz to inne).

Pół biedy jeśli wykorzystany jest ten sam główny motyw, ale fabuła się różni. Ale czasami trafiają do mnie głosy, że inspiracje są bardzo nadużywane. Jak w wypadku książki „Testy” J. Charbonneau. Książki nie czytałam (może i dobrze), ale recenzja z bloga Na zimowy i letni wieczorek jest dla mnie źródłem wiarygodnym. Tym bardziej doceniam autorów nieszablonowych.

Wątpię, żeby książka, w której wiemy co zdarzy się za chwilę potrafiła wciąż bawić i dawała frajdę. I żeby jeszcze ta powtarzalność coś za sobą niosła. Wnosiła coś sensownego w życie czytelnika. Uczymy się przez częste rekapitulacje, więc miałoby to sens. Ale nie. Bardzo ciężko znaleźć mi pozycje, które stanowią coś więcej niż czasoumilacz lub odmóżdżacz. Nie chcę tu pisać, że takie książki są niepotrzebne! Osobiście bardzo je lubię. Ale czasami chciałabym napisać: „to bardzo wartościowa książka”, a nie ograniczać się do: „świetnie się bawiłam”.



Drugą stroną medalu są lektury szkolne. Zgadzam się tu całym sercem z prof. Miodkiem, który napisał: „dziecko, wiem, że nie trawisz pewnych lektur, ale dobrze by było, żebyś wiedział (wiedziała), ze taka była konwencja estetyczna”(Wszystko zależy od przyimka, Warszawa 2014, s. 251). Jakie inne książki pokażą nam jak zmieniał się język? I może to strasznie belferskie z mojej strony, ale uważam, że na przedmiocie o nazwie JĘZYK POLSKI bardzo ważne. Wydaje mi się jednak, że szkoły nie powinny zamykać się wyłącznie w liście lektur. 

Będąc w gimnazjum miałam świetną polonistkę. Namówiła nas, żebyśmy jedne zajęcia poświęcili przedstawieniu książek, które lubimy, które coś nam dały. Nie tylko zmusiła nas w ten sposób do wyjścia poza kanon lektur, ale natchnęła do sięgnięcia po inne publikacje polecane przez naszych rówieśników. Fajnie też, że zawsze z początkiem września w środowiskach czytelniczych temat lektur powraca, a dyskusja pozwala na wyłowienie kolejnych wartościowych pozycji, które dotąd ginęły wśród innych książek. Bo to trzeba podkreślić – książek dla młodzieży jest bardzo dużo. O różnej wartości zarówno wychowawczej jak i artystycznej, ale te książki SĄ! Kluczową umiejętnością jest kwestia wyboru takich pozycji, które nas interesują.



Liczba osób czytających wciąż spada. I nachodzi mnie tu myśl czy nie jest to przypadkiem nasza wina? Bo przecież pewne nawyki zdobyte w dzieciństwie zostają na zawsze. Czy to my nie powinniśmy podsuwać nowemu pokoleniu książki, na których my się wychowaliśmy, które u nas się sprawdziły, szukać czegoś co ich zainteresuje? Czy to nie od nas zależy, czy dzieciaki będą potrafiły określić co lubią a czego nie? 
Po przyznaniu Pokojowej Nagrody Nobla widziałam w telewizji rozmowę Agaty Młynarskiej i Pawła Królikowskiego. Prowadząca wyraźnie zachwycając się młodziutką laureatką stwierdziła, że potrzeba jest więcej takich dzieci, które zmienią świat. Odpowiedź aktora podbiła moje serce. Stwierdził on (przytaczam z pamięci, mam nadzieję, że oddam sens), że to my, dorośli, ten świat tworzymy, a co za tym idzie, to my powinniśmy stworzyć takie warunki, żeby dzieci nie musiały już walczyć.

I najsmutniejsze z tego wszystkiego jest to, że osoby, które czytają doskonale o tym wszystkim wiedzą i coś z tym robią. A Ci, którzy nie czytają nawet tego głosu nie usłyszą, o podjęciu działania nie wspomnę.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz