Każdy pasjonat czytelnictwa powinien być miłośnikiem
książek.
W dowolnej formie. Osobiście preferuję książki tradycyjne, po ebooki
sięgam tylko w wyjątkowych przypadkach. I mimo że czytniki są coraz
doskonalsze, dokładnie imitują papier, lekko go podświetlają, ale tak żeby nie
męczyć oczu, są dużo lżejsze niż książki tradycyjne, można w nich regulować
wielkość czcionki etc. a cena ebooka jest bardziej przyjazna, wiem też oczywiście że to kolejny etap "ewolucji", jakoś jestem
konserwatywna. Brakuje mi miłego ciężaru, tego prawie mitycznego zapachu
druku*, ale i staranności. Przy tworzeniu każdej książki zastanawia mnie wkład
pracy. I choć przy ebookach wkład pracy nie jest dużo mniejszy, jakoś wersję
papierową doceniam bardziej. Doceniam każdą okładkę, dobór papieru (byle nie
kwaśnego!), czcionki, marginesy, układ, interlinie, obwoluty. Wszystko to, co sprawia,
że książka którą kupuję trafia właśnie do mnie. Bo choć mówią, że nie należy
„oceniać książki po okładce” to wydaje mi się że i tak to robimy.
*W radiu Afera dzisiaj była mowa o zapachu książek. Autorka
audycji (o 8.55) tłumaczyła dlaczego stare książki pachną inaczej niż
dzisiejsze. Mówiła o tym, ze z czasem pewne związki chemiczne zawarte w farbie
drukarskiej się utleniają i dzięki temu, książki pachną np. migdałami.
Jednocześnie papier doskonale zachowuje zapachy – pochłania wilgoć i dym. Tych
zapachów (wszyscy, którym wpadł do głowy pomysł przeniesienia książki choćby na
krótki czas do piwnicy doskonale o tym wiedzą) bardzo trudno się pozbyć. Na fb
była nawet na ten temat dyskusja (oprócz gruntownego wietrzenia poleca się
pudełkowanie z odświeżaczami samochodowymi :) ). Kolejnym krokiem nad badaniami
zapachu książek ma być stworzenie katalogu zapachów, które pozwalałby na
ocenę stanu książki i stworzenie świec/aerozoli, które będą naśladować zapach
książki zapewniając podobne doznania czytelnikom ebooków. Szkoda tylko że nie
podali źródła tych badań – chętnie zapoznałabym się z nim szerzej.
W tym tygodniu trafiłam
na ciekawy felieton, który przeniósł mnie do fascynujących wywiadów (linki w dalszej części, jest ich więcej i polecam wszystkie).
Z tyłu głowy siedziała mi myśl, że przecież wiem, że wydanie
książki to ogrom pracy. Dopiero te wywiady uświadomiły mi jednak jak wielki. I
jak ciężko, we współczesnych czasach, kiedy czytelnictwo (teoretycznie) zanika,
kiedy tytułów jest multum (a co za tym idzie ciężko się przebić), kiedy koszty
produkcji są małe, a cena skończonego produktu jest wysoka i kiedy na rynku
dominują megastory narzucające ceny. Podziwiam wydawców, projektantów, drukarzy i dystrybutorów (oraz wszystkich zamieszanych w proces powstawania książek). Doceniam ich pracę. I nie buntuję się, że za książkę trzeba zapłacić
tyle i tyle. Szkoda tylko, że większość tej sumy nie trafia ani do nich ani do
autora. Moi koledzy studiujący filologię polską (dziękuję Krzysiu) od dłuższego
czasu przekonują mnie do zakupu książek bezpośrednio w wydawnictwie i
porzucenia megastorów i wielkich sklepów internetowych. I chociaż przyznaję im rację po raz kolejny
zamawiam książkę właśnie w megastorze i przeklinam wrodzone wygodnictwo i pseudopromocje (moja wina, moja wina).
Wracając do wydań książek – są takie, które – przyznaję się
bez bicia – kupiłam dla okładki. I nie żałuję. Są też takie książki, w których
to co powiedział autor (mimo że ciekawe i sensowne) zostało zniszczone przez
wydawcę. Pewnie zresztą pamiętacie dosyć głośną aferę, kiedy blogerka
skrytykowała korektę książki, a wydawnictwo groziło pozwem sądowym. Takim
autorom szczerze współczuję. Podoba mi się idea blogów zajmujących się
recenzowaniem sposobów wydania. Bo chociaż to treść jest najważniejsza, miło
jest mieć coś ładnego :)
Lubię też spójne koncepcje. Dużo moich książek stanowi serie. I chciałabym, żeby na półce wyglądały jako takie. Do szału doprowadza mnie, kiedy kupuję książkę w jednym wydaniu, seria jest później wznowiona, a jeszcze później wychodzi ostatni tom serii, ale tylko w nowym wydaniu. Aż mam ochotę krzyczeć (poniżej przykłady).
Lubię też spójne koncepcje. Dużo moich książek stanowi serie. I chciałabym, żeby na półce wyglądały jako takie. Do szału doprowadza mnie, kiedy kupuję książkę w jednym wydaniu, seria jest później wznowiona, a jeszcze później wychodzi ostatni tom serii, ale tylko w nowym wydaniu. Aż mam ochotę krzyczeć (poniżej przykłady).
I moje ulubione wydania.
Na pierwszy ogień – Ania (wyd. Nasza Księgarnia, Warszawa 1990).
Moja mama miała na półce całą serię, którą wyprowadzając się z domu bezczelnie
sobie przywłaszczyłam. Akurat tą ze zdjęcia uwielbiam najbardziej – suknie ślubne
działają na wyobraźnię J. Cała seria posiada także przepiękne strony tytułowe
– nie da się nie zakochać.
Dużym problemem jest fakt, że są to książki klejone,
czyli że z czasem mogą się rozkleić i skończyć w częściach. Podobny problem mam ze wszystkimi
publikacjami Państwowego Instytutu Wydawniczego. Kocham te wydania, szczególnie
Sienkiewicza (m.in. Potop, PIW, Warszawa 1987) i Przeminęło z Wiatrem, ale
rozpadają się w rękach. Moje koleżanki z pracy (Genialne Introligatorki)
namawiają mnie do kupna książek szytych. Ale gdzie tu takie znaleźć?? Przy okazji rada dla posiadaczy czworonożnych przyjaciół - stare książki układajcie na wyższych półkach - niektóre skladniki starych klejów mają to do siebie, że pobudzają ślinianki piesków i mogą zostać zjedzone.
Trzecia książka to „Matrioszka Rosja” (wyd. Helion, Polska
2013), , która zauroczyła mnie okładką. Jest kolorowa i harmonijna i świetnie oddaje ducha książki (którą nota
bene gorąco polecam). I samo wydanie – mimo małych literek przejrzysta, czyta
się świetnie.
Dalej seria „Kroniki dziedziców”(Galeria Książki, Kraków
2012). Piękne, miękkie okładki. Oprawa, która nie pozwala na łamie grzbietu.
Cudo.
„Troje” (Wyd. Akurat, Warszawa 2014). Jako wydawnictwo
nietypowe i przyciągające uwagę. Świetna okładka i … ciemne brzegi stron.
Bardzo się wyróżnia. (Tak, tak, tą książkę kupiłam dla okładki).
I „last but not least” „Wiersze największej nadziei” (wyd. Unikat,
Białystok 2003). Najpiękniejsza książka w mojej biblioteczce. W twardej
oprawie, bardzo harmonijna i ogólnie cudowna. Tylko ta złota czcionka na okładce słabo widoczna. Mimo to zachwyca nie tylko z zewnątrz,
ale i wewnątrz – ma śliczne ilustracje i bardzo czytelny układ.
A wy? Jakie wydania kochacie? I za co?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz