poniedziałek, 20 października 2014

z braku miejsca.

Dzisiaj będzie lekko, bez rozważań filozoficznych, bez tematów problematycznych. Radek, zwany Radarem podrzucił mi temat na kolejny felieton – trudny i arcyciekawy (dziękuję Radku!). Ale to za tydzień. Dzisiaj nie mam głowy do filozofii.

Nie mam też głowy do pisania o poznańskim Festiwalu Fabuły. Byłam tylko w czwartek, a i tak nie jestem w stanie ubrać tego w słowa. Powiem jedno: kto nie był, ten dużo stracił.

Zanim jednak poczytacie dzisiejsze „refleksje”, zachęcam do podpisania listu otwartego dotyczącego ustalenia jednolitej ceny książek. Może to wpłynie na poprawę nie tylko sytuacji rynkowej, ale i samego czytelnictwa. 

Brakuje mi miejsca. 50 m ² wydaje się dużą przestrzenią dla dwóch osób (i kota), ale mnie już ciasno. Mówiąc o sobie mam na myśli mój książkowy dobytek. Nie chcę sugerować, że moje książki się panoszą po całym domu – grzecznie sobie stoją na półeczkach, nie przeszkadzają prawie nikomu i czekają na swoją kolej. Ale stoją już niekiedy w dwóch rzędach. Chociaż to fanaberia i kaprys, ale jednak lubię jak stoją pojedynczo. Uwielbiam widzieć cały księgozbiór, myśleć sobie gdzie co leży i od czasu do czasu napawać się myślą, że może kiedyś będę miała bibliotekę z prawdziwego zdarzenia, w której liczba woluminów kilkukrotnie przekroczy tysiąc. Fanaberie fanaberiami, a książki stoją po dwie. I jak tu je sensownie ogarnąć?
Mając świadomość, że w swojej małej „tragedii” nie jestem odosobniona zasięgnęłam rady Internetu. Wujek Google wszystko wie. Pierwszy artykuł  dotyczył wyboru odpowiedniego miejsca na książki – nie pokój dzienny, niekoniecznie sypialnia, najlepiej hol lub biblioteka. Do tego odpowiednie światło, sekretarzyk, stoliczek. I co jeszcze?! Ja tu się martwię jak zagospodarować moją małą przestrzeń życiową, a nie jak urządzać wielki dom. Szukam więc dalej. Ale i te pomysły odpadają – schodów nie mam, takiego sufitu raczej też nie uda mi się zorganizować. Lubię po za tym mieć książki na wyciągnięcie ręki. Kupno regału, czyli rozwiązanie najprostsze, niestety też odpada. Szczególnie, kiedy weźmie się pod uwagę, że jeden regał stoi już i tak w kuchni.
Zostaje mi tylko (o zgrozo!) pozbycie się części księgozbioru. Na krótką metę to rozwiązanie już stosuję i działa: pożyczę książkę mamie, babci, MOJEJ UKOCHANEJ SIOSTRZE. I książki na jakiś czas z domu znikają. Problem zaczyna się kiedy książki wracają. Nie zrozumcie mnie źle: uwielbiam swój zbiór: całość i każdą książkę z osobna i bardzo nie chciałabym, żeby moje książki gdzieś przepadły. Bardzo się cieszę, że do mnie wracają. Zresztą, żeby je i siebie zabezpieczyć wszystkie (prawie wszystkie, bo o nowościach niekiedy zapominam) książki stempluje (jak bibliotekarka) i prowadzę swoją bazę danych. Pożyczam je zresztą tylko osobom, które o książki dbają i książki zwracają. That’s the rule! Ale jak już pisałam, jest to rozwiązanie na krótką metę.



Zostają rozwiązania bardziej drastyczne.  Wyrzucanie książek odpada.  Książki mają dla mnie ogromne znaczenie i takie bezceremonialne wywalenie do kosza mnie oburza. Nie chcę iść tu w porównywanie do chleba czy świętych obrazków, ale nie rozumiem jak można wyrzucać coś, co jest w dobrym stanie i może się komuś przydać. A może  ktoś akurat uwielbia PIWowskie wydanie Trylogii z lat 80, bo akurat takie miał w domu i chętnie odkupi (ja odkupiłam!) Nie  mogłabym ich też raczej spalić – palenie książek, jak wiemy z historii, nigdy dobrze się nie kończy.

I tu polecam kolejny artykuł , który wpadł mi dzisiaj w zachłanne łapki. Bo przecież proste rozwiązania są najlepsze: książki trzeba sprzedać lub oddać. Sprawa o tyle prosta, że miejski regał książkowy mam na przystanku w drodze do pracy (tam wychodzę jednak na zero: wcześniej czy później znajdę coś „dla siebie”, co chętnie przygarnę). Allegro i grupy na FB* są dostępne z domu. Wystarczy zrobić kilka zdjęć i wrzucić.

Tylko z czego zrezygnować? Moją poznańską biblioteczkę stanowią książki, które chciałam mieć, takie które uwielbiam i do których planuję wrócić. Pozostałe książki, ku utrapieniu mojej siostry, zostały w rodzinnym domu, w naszym wspólnym pokoju. Czekają na lepszy czas. No cóż, trzeba zrobić selekcję. Pomocą służy kolejna publikacja znaleziona w Internecie . 
Odhaczajmy więc:
1.      Książki, które się rozpadają – nie mam. Jeśli  coś się rozpada wystarczy zanieść do introligatorni.
2.      Stare podręczniki – nie mogę, bo się przydają. Naprawdę! I w korepetycjach i w pracy zawodowej.
3.      Książki, które były nietrafionym prezentem – dalej nic. Bo zazwyczaj sama sobie prezenty wybieram. No chyba, że to ja chybiłam.
4.      Książki już przeczytane, które jednak nie przypadły ci do gustu – ok, tu coś znajdziemy
5.      Podwójne egzemplarze – tu też coś się znajdzie.
6.      Książki, które masz od ponad dwóch lat, ale są wciąż nieprzeczytane – nie ma mowy. Jeśli czegoś nie przeczytałam to z braku czasu, a nie braku chęci. Takie zostają.

Efekt: wybrałam 11 książek.
 Hmm. Mało skutecznie, szczególnie, że lista książek „do kupienia” zajmuje spokojnie trzy kartki A4 (mogę udostępnić wszystkim, którzy chcieliby mnie wspomóc J). I zgodnie z modą, są to dosyć opasłe tomiszcza (i dobrze!). W każdym razie pierwsze koty za płoty. Teraz tylko trzeba je oddać/sprzedać. Boję się tylko, że następnym razem będzie jeszcze trudniej, bo nie znajdę już niczego co spełniało by kryteria z powyższej listy.


A Wy jak stoicie z miejscem na regałach? Macie jakieś skuteczne sposoby selekcjonowania książek??

*z FB książek więcej przygarniam niż pewnie kiedykolwiek będę w stanie sprzedać. Są świetne, bo często można trafić na nowości i książki w stanie bardzo dobrym/idealnym. Przestrzegam jednak przed oszustami, którzy psują renomę tak fajnej inicjatywie.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz