czwartek, 25 czerwca 2015

Polecane, czyli Wicked, G. Maguire

Każdy zna "Czarnoksiężnika z Oz". I Dorotkę. I Toto. I Lwa, Stracha i Blaszanego Drwala. Ciocia ebi poleciła mi książkę, która przykuła moją uwagę dawno temu, a która nawiązuje do popularnej historii. "Wicked. Życie i czasy Złej Czarownicy z Zachodu" G. Maguire to książka bardzo ciekawa. Jej koncepcja opiera się na przedstawieniu (jak zresztą mówi podtytuł) życia czarnego bohatera - od urodzenia do śmierci (Maleficent nie była ani pierwsza ani też najlepsza). A należy przyznać, że jej życie nie było łatwe. Elfaba (bo takie imię nadano Złej Czarownicy z Zachodu) od początku miała pod górkę - urodziła się zielona i z dziwnymi zębami, rodzice ... no cóż, nie byli najlepsi. Z czasem było tylko ciężej - zmuszona do podjęci opieki nad niepełnosprawną siostrą, będąca "narzędziem" w pracy ojca, wyalienowana. Dopiero studia przyniosły jej niejaką ulgę. Ale też nie na długo.



Autor, opierając się na powszechnie znanej historii zbudował opowieść zupełnie nową. Umieścił ją w znanym świecie, ale jednocześnie świat stworzył od początku - pozostawiając nazwy i kontury nadał im nowe znaczenie. Wykreował też (co moim zdaniem jest ogromną zaletą książki) genialne postaci - mocno zarysowane, z doskonale rozbudowaną sferą psychiczną, wyraziste i (choć zawsze to brzmi głupio) pełnokrwiste. Inna optyka, którą przyjmujemy od początku sprawia, że podważamy przyjęte za pewne podziały na dobrych i złych i odkrywamy mnóstwo "odcieni szarości". I nie wiem tak naprawdę kto zafascynował mnie najbardziej - Elfabę poznajemy najlepiej, ale inni bohaterowie są równie ciekawi. No i mistrzowskie przedstawienie Toto... :) Od razu jednak należy podkreślić, że nie jest to książka dla dzieci.

Akcja toczy się wartko, w oczekiwaniu na moment zwrotni w życiu Elfaby napięcie wzrasta, narracja jest płynna a do zastosowanego języka nie można się przyczepić. Nawet opisy stosunków seksualnych są opisane (choć może głupio to brzmi) z wyczuciem i dobrym smakiem. Jedyne co może zniechęcać przeciętnego czytelnika (chociaż w moim odczuciu stanowi to niejako kwintesencję książki) to filozoficzne rozważania o pochodzeniu zła (nie tylko w kontekście religijnym).

Należy też pochwalić wydawnictwo Initium za  dobre wydanie książki - okładka przyciąga wzrok i nie dopatrzyłam się błędów w samym tekście (brawo dla korekty!). Denerwowały mnie jedynie małe, czarne czarownice w rogu każdej strony (miałam wrażenie, że jakieś paprochy mi książkę pobrudziły) i małe literki.

Książka jest, przynajmniej według mnie, naprawdę świetna. Wciąga. Porusza. Zostawia z uczuciem kaca. Mam jednak świadomość, że nie jest to książka dla wszystkich. Nie spodoba się na pewno osobom, które szukają lekkiej lektury na wakacje. Mimo wszystko podpisuję się pod poleceniem cioci ebi.

Książką jestem zauroczona i znów pozostałam z głową pełną rozważań. Dlatego w ramach kolejnego dnia Bookathonu (przeczytaj książkę i obejrzyj ekranizację) wróciłam do bezpiecznego i znanego Percy'ego (od dawna miałam zresztą ochotę na odkurzenie akurat tej serii i teraz mam wymówkę). A na razie wpisuję na swoją listę 463 strony "Wicked".

2 komentarze:

  1. Niezwykle cieszą mnie Twoje słowa <3

    A wiesz, że na podstawie książki powstał broadwayowski musical? Nie widziałam całości- jest podobno tylko luźno oparta na motywach powieści i nie lubię filmików wrzucanych przez widzów w słabej jakości na youtube. Poczekam na oryginalną wersję dvd lub polskie deski teatralne :D
    Ale piosenki KONIECZNIE! Kocham i możliwe, że Ty też pokochasz, zwłaszcza "For good" (ten tekst!) i "Defying gravity" (tu nie tylko tekst, ale wow, podziwiam ludzi, którzy potrafią tak wyciągnąć głos) Polecam piosenki!

    PS. A imię Elphaba jest cudowne i innego nie potrafię używać- zauważyłaś, że wzięło się od imion i nazwiska autora oryginału? Kolejny hołd dla niego!

    PS2. Nie chcę być upierdliwa, ale hmmm... Jakby Ci to nie przeszkadzało i "ciocia ebi" od małych literek byś pisała, byłabym jeszcze szczęśliwsza :D

    OdpowiedzUsuń
  2. O musicalu chyba słyszłam, ale nie wiedziałam, że jest na podstawie książki! Defying gravity słucham regularnie.Miałaś rację (znowu) - kocham ten soundtrack!
    Co do imienia - nie zauważyłam. Dziękuję za zwrócenie uwagi :)
    Jeśli zaś chodzi o pisownie - bardzo Cię przepraszam! Wszędzie już poprawiłam i obiecuję pamiętać i nie popełnić takiej gafy nigdy więcej ! Wychodzą ze mnie przyzwyczajenia z podstawówki...

    OdpowiedzUsuń