czwartek, 7 stycznia 2016

T. Matharu, Summoner. Zaklinacz. Początek.

Pamiętacie ten okres, kiedy  marzyliście o tym, żeby znaleźć starą szafę, która przeniesie Was do innego świata? Moją „szafą” dawno temu stały się książki. To dzięki nim odwiedziłam Hogwart, Śródziemie, Panem i milion innych miejsc i innych czasów. I oto w moje ręce wpadł kolejny świat. I to nie byle jaki. Taran Matharu w serii „Summoner. Zaklinacz” stworzył porywający świat, który ma szanse podbić i Wasze serca! Zapraszam zatem do Hominium!

Fletcher mieszkał w niewielkiej wiosce Skóry na szlaku wiodącym ku północy królestwa. Był sierotą, ale trafił pod opiekę bardzo dobrego człowieka, który traktował go jak własnego syna. Ciężko pracował i próbował spełniać swoje marzenia (nie były one jakieś szczególnie wielkie). Mimo świetnego ojczyma i kilku niezłych umiejętności nie było mu łatwo (zawsze znajdzie się jakiś głupi, przemądrzały i najczęściej bogaty rywal). Wszystko zmieniło się, kiedy Fletcher poznał żołnierza, który z frontu południowego został przeniesiony na front północny. Cienka nić sympatii i porządna bójka sprawiły, że w ręce Fletchera wpadła książka będąca dziennikiem jednego z magów walczących z orkami na froncie południowym. To właśnie dziennik staje się motorem wydarzeń prowadzących do opuszczenia  przybranego ojca i Skór oraz rozpoczęcia nauki w Akademii Vocanów. 

Mówiłam, zawsze mówiłam, że książki mogą zmienić życie!

Zdjęcie jest fatalne i nie oddaje uroku okładki, za co przepraszam!


Nie jest to książka, w której znajdzie coś nowego i odświeżającego. Wątki i motywy raczej się powtarzają: biedna sierota, magia, trójka najlepszych przyjaciół, bogaty gnojek (albo kilku), „specjalna” szkoła, ork albinos. Każdy fan fantastyki przyzna, że to wszystko już było. I tak jak w „Czerwonej Królowej” denerwowało mnie wykorzystanie tych samych wątków, które pojawiają się we wszystkich dystopiach, tak w Zaklinaczu zupełnie mi to nie przeszkadza. Być może dzięki sentymentom z dzieciństwa, do których autor się ewidentnie odwołuje, a może dlatego, że to naprawdę dobra, trzymająca w napięciu powieść. Taran Matharu połączył wszystko to, co uwielbiam w fantastyce, dodał kilka swoich modyfikacji i splótł w porywającą, zachwycającą stylem całość. Bo tak naprawdę w tej książce nie chodzi wcale o samą fabułę (chociaż ta też jest ciekawa). Dla mnie porywający jest przede wszystkim sposób narracji. Akcja toczy się bardzo szybko, od pierwszych stron (które znowu nasuwają skojarzenia np. z Eragonem) zostajemy wciągnięci w opowieść, od której oderwiemy się dopiero po jej zakończeniu. I będziemy wściekli, że na drugi tom trzeba czekać.

Mocną stroną Zaklinacza wydają się też  bohaterowie. Oczywiście wpisują się w określone kanony, ale mają też głębszą warstwę. Szczególnie Othello jest postacią, na którą warto zwrócić uwagę. Autor doskonale przedstawia jego cechy charakteru, rozterki a przede wszystkim motywację. To właśnie taka „pogłębiona analiza” każdego z bohaterów sprawia, że zyskują rzesze fanów. Bo przecież nie może chodzić tylko o ich urok osobisty, inteligencję, spryt czy też tak banalnie brzmiące dobre serce, prawda? J

I demony! Och! Demony! To jest coś nowego. Coś fajnego. Fascynują jak kiedyś pokemony, a obecnie smoki z dragon city. Rasy, klasy i unikatowe moce. Co ja bym dała za takiego demona! Bardzo podoba mi się pomysł nadania nowego charakteru negatywnie dotąd kojarzonym stworom. Teraz, choć nadal groźne, nabierają rysów przyjaznych.

Po za tym książka ma mapę. Każda książka, w której jest mapa ma u mnie dodatkowe plusy.

MAPA!


Słowa uznania należą się także Wydawnictwu Jaguar, które doskonale zadbało o szatę graficzną. Szczególnie okładka prezentuje się świetnie! Dodatkowe wyrazy uznania należą się przedstawicielkom wydawnictwa, które napisały słowo wstępne. Wydaje mi się, że jeśli wydawnictwo tak bardzo wierzy w sukces książki i tak bardzo zachywca się powieścią, która do nich trafiła to musi się udać! 

Taran Matharu publikował swoją opowieść na początku na platformie wattpad.com. Tam w krótkim czasie zdobył rzesze oddanych fanów, a Zaklinacz stał się fenomenem. A ja to naprawdę rozumiem. I jeszcze coś o czym muszę wspomnieć: autor jest przesympatyczny! Wiem, że to nijak nie powinno wpływać na odbiór książki (Zaklinacz spodobał mi się w końcu zanim napisałam do autora), ale fajnie mieć świadomość, że ktoś kto tworzy coś fajnego sam też jest fajny. I że zależy mu na swoich czytelnikach.

To nie jest opowieść doskonała. Ba, przyczepiać się można do wielu jej aspektów. I naprawdę rozumiem każdego, kogo nie zauroczy. Ale jako debiut rokuje naprawdę dobrze. Czekam z niecierpliwością na kolejny tom,  autorowi (tym razem na forum) życzę wielu inspiracji, a samą książkę z czystym sercem mogę polecić, każdemu kto z sentymentem wspomina książki młodości.



11 komentarzy:

  1. Thank you for the review, (google translate :P). I really enjoyed it, thank you for reading.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Thank you for comment! I still can belive it! Like your book - you made my day.

      Usuń
  2. Od kilku lat unikam jak ognia takich książek, które jak sama napisałaś nie zawierają w sobie nic nowego i odświeżającego, ale czytając Twoją recenzję poczułam jednak tęsknotę za tymi fajnymi czasami, kiedy się poznawało "Władcę Pierścieni", "HP", "Igrzyska śmierci", "Opowieści z Narnii" itd., a że wymienione umiem już praktycznie na pamięć, to może warto sięgnąć po coś co zawiera w sobie te wszystkie elementy, które mnie kiedyś zachwyciły i na nowo układa je w jakąś historię. Jeśli znajdę gdzieś tę książkę to przeczytam, ale już chyba z takim nastawieniem -jako powrót do przeszłości, kiedy samemu chciało się przeżywać takie przygody. Zapisuję sobie tytuł na mojej liście do przeczytania :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo się cieszę! Mam nadzieję, że się nie rozczarujesz :)

      Usuń
  3. Myślę, że bardziej dla mojej córki niż dla mnie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To literatura młodzieżowa, więc się nie dziwię. Ale córce polecam!

      Usuń