Szczęśliwego Nowego Roku! :) Pierwszy dzień i od razu realizujemy postanowienie (trzymajcie kciuki, bo na dłuższą metę pewnie będą potrzebne)! Dzisiaj czwartek, więc o książce. I to nie byle jakiej :)
Po
przeczytaniu Dziedzica Smoka Cindy Williams Chima byłam przekonana, że to ta
część zakończy Kroniki Dziedziców. Stąd moje niezmierne zdziwienie, kiedy wśród
zapowiedzi Galerii Książki znalazł się Dziedzic Zaklinaczy. Byłam ogromnie
ciekawa co tym razem autorka dla nas przygotowała, jak bardzo skomplikowała
losy młodych Wajdlotów, których polubiliśmy w poprzednich częściach – tym bardziej,
że wspomniane już rozwiązanie tomu 3 wydawało się ostatecznym.
Przed
kilkunastu laty działająca w Brazylii komunę guślarzy – Thorn Hill – została
zmasakrowana. Przyczyn tragedii nie zna nikt, jej efektem była śmierć kilku tysięcy
osób i rozległe, nieuleczane choroby pozostałych. Dzieci, które przetrwały
uległy różnym mutacjom wyłamując się z dotychczasowych jasnych podziałów na
gildie. Niechcianymi, cierpiącymi dziećmi zajął się Gabriel Mandrake, tworząc
dla nich specjalistyczny ośrodek rehabilitacyjny, szkołę, akademiki – zapewniając
im opiekę i edukację. Z dzieciaków, które były w najlepszym stanie i miały ku temu
predyspozycję stworzył grupę wytrenowanych zabójców – Wilczą Jagodę - mających
na celu walkę z cieniami – duchami osób, które zginęły w Thorn Hill. Najskuteczniejszym
z nich był Jonah Kinlock.
To
właśnie drogi Jonaha przetnie Emma Greenwood, Wajdlotka, wychowana przed
dziadka bez wiedzy o swoich możliwościach, za to w kulcie bluesa. Po jego
śmierci Emma musi dowiedzieć się kim jest jej rodzina i jak związana jest z
masakrą w Thorn Hill.
Te dwie
fascynujące postaci łączy w sobie seria zabójstw dokonywanych na Wajdlotach. Najważniejszym
zadaniem Jonaha i Emmy stanie się odnalezienie morderców, oraz zapobiegnięcie
narastającej fali nienawiści i wzajemnych oskarżeń między gildiami.
Fabuła
wciąga. Od pierwszej strony czujemy się przyklejeni do książki i z napięciem
czekamy na kolejne zwroty akcji. I chociaż inspiracje autorki są dosyć jasne (m.in.
Rouge z X-Menów) wydaje mi się, że nie jest to czyste powielanie pomysłu.
Wszystkie przyjęte rozwiązania uwierzytelniają całą historię i sprawią, że
książkę czyta się bardzo dobrze. Dużym
plusem jest, w mojej opinii, także brak „przegadania”. Czytelnika nie jest
zarzucony zbędnymi opisami np. strojów, a te które się w tekście pojawiają nie
psują jego dynamiki i stanowią ważny dla fabuły element. Plusem tej książki
jest także to, że chociaż stanowi odrębną historię w Kronikach Dziedziców
spotykamy tu znanych nam z części wcześniejszych bohaterów: Jacka, Ellen,
Sepha, Madison, Leeshę itd.
Kreacje postaci – jak zwykle u
tej autorki – są rewelacyjne. Doskonale oddane i dopracowane są charaktery
poszczególnych bohaterów oraz uczucia, z
którymi się mierzą. Nawet "mroczne ciacho", zdecydowanie nie mój typ, staje się w tej wersji zjadliwe. Williams Chima, tworząc nastolatków nie przerysowuje ich
ani nie spłyca, tworząc postaci realne i zgodne z fabułą. I chociaż bohaterowie
są jak zwykle dojrzalsi niż ich normalni rówieśnicy, wynika to z konkretnych wydarzeń,
a nie „widzi mi się” autorki.
Williams Chima używa prostego
języka, dzięki czemu książka zyskuje na dynamice. Jednocześnie wprowadza też sporo
nazw własnych, które nie zawsze są czytelnie wytłumaczone. Nie utrudnia to jednak
rozumienia książki ani nie odbiera frajdy z jej czytania. Wydaje mi się nawet,
że wprowadzanie nazw własnych sprawia, że czytelnik przywiązuje się bardziej do
serii i jest zabiegiem naprawdę pożądanym we wszystkich książkach fantasy.
Mimo wszystkich zachwytów należy
pamiętać, że tom IV Kronik Dziedziców nie jest zamkniętą częścią a stanowi
preludium do kolejnej, rozbudowanej historii (której kontynuacji nie mogę się
zresztą doczekać).
Jak zwykle niesamowite pochwały
należy przekazać wydawnictwu, które wprowadziło książki Williams Chimy na nasz
rynek. Galeria Książki ponownie stworzyła arcydzieło! I nie są to puste komplementy! Przepiękna jest
okładka – bardzo estetyczna i harmonijna, tworząca przepiękną całość z
pozostałymi częściami. Świetnie przemyślany jest sposób oprawienia całej serii,
z nie łamiącym się grzbietem na czele. Jak zwykle nie można doszukać się
literówek, a papier i czcionka, jakie zastosowano tylko pogłębiają przyjemność
czytania Kronik Dziedziców.
Całą serię – nie tylko tom IV – z
czystym sercem i dużą przyjemnością serdecznie polecam uwadze czytelników.
Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego bardzo dziękuję nieocenionej
Galerii Książki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz