poniedziałek, 29 września 2014

Po przeczytaniu 3 (o wydaniach książek)

Każdy pasjonat czytelnictwa powinien być miłośnikiem książek. 
W dowolnej formie. Osobiście preferuję książki tradycyjne, po ebooki sięgam tylko w wyjątkowych przypadkach. I mimo że czytniki są coraz doskonalsze, dokładnie imitują papier, lekko go podświetlają, ale tak żeby nie męczyć oczu, są dużo lżejsze niż książki tradycyjne, można w nich regulować wielkość czcionki etc. a cena ebooka jest bardziej przyjazna, wiem też oczywiście że to kolejny etap "ewolucji", jakoś jestem konserwatywna. Brakuje mi miłego ciężaru, tego prawie mitycznego zapachu druku*, ale i staranności. Przy tworzeniu każdej książki zastanawia mnie wkład pracy. I choć przy ebookach wkład pracy nie jest dużo mniejszy, jakoś wersję papierową doceniam bardziej. Doceniam każdą okładkę, dobór papieru (byle nie kwaśnego!), czcionki, marginesy, układ, interlinie, obwoluty. Wszystko to, co sprawia, że książka którą kupuję trafia właśnie do mnie. Bo choć mówią, że nie należy „oceniać książki po okładce” to wydaje mi się że i tak to robimy. 


*W radiu Afera dzisiaj była mowa o zapachu książek. Autorka audycji (o 8.55) tłumaczyła dlaczego stare książki pachną inaczej niż dzisiejsze. Mówiła o tym, ze z czasem pewne związki chemiczne zawarte w farbie drukarskiej się utleniają i dzięki temu, książki pachną np. migdałami. Jednocześnie papier doskonale zachowuje zapachy – pochłania wilgoć i dym. Tych zapachów (wszyscy, którym wpadł do głowy pomysł przeniesienia książki choćby na krótki czas do piwnicy doskonale o tym wiedzą) bardzo trudno się pozbyć. Na fb była nawet na ten temat dyskusja (oprócz gruntownego wietrzenia poleca się pudełkowanie z odświeżaczami samochodowymi :) ). Kolejnym krokiem nad badaniami zapachu książek ma być stworzenie katalogu zapachów, które pozwalałby na ocenę stanu książki i stworzenie świec/aerozoli, które będą naśladować zapach książki zapewniając podobne doznania czytelnikom ebooków. Szkoda tylko że nie podali źródła tych badań – chętnie zapoznałabym się z nim szerzej.

W tym tygodniu trafiłam  na ciekawy felieton, który przeniósł mnie do fascynujących wywiadów (linki w dalszej części, jest ich więcej i polecam wszystkie).
Z tyłu głowy siedziała mi myśl, że przecież wiem, że wydanie książki to ogrom pracy. Dopiero te wywiady uświadomiły mi jednak jak wielki. I jak ciężko, we współczesnych czasach, kiedy czytelnictwo (teoretycznie) zanika, kiedy tytułów jest multum (a co za tym idzie ciężko się przebić), kiedy koszty produkcji są małe, a cena skończonego produktu jest wysoka i kiedy na rynku dominują megastory narzucające ceny. Podziwiam wydawców, projektantówdrukarzy i dystrybutorów (oraz wszystkich zamieszanych w proces powstawania książek). Doceniam ich pracę. I nie buntuję się, że za książkę trzeba zapłacić tyle i tyle. Szkoda tylko, że większość tej sumy nie trafia ani do nich ani do autora. Moi koledzy studiujący filologię polską (dziękuję Krzysiu) od dłuższego czasu przekonują mnie do zakupu książek bezpośrednio w wydawnictwie i porzucenia megastorów i wielkich sklepów internetowych.  I chociaż przyznaję im rację po raz kolejny zamawiam książkę właśnie w megastorze i przeklinam wrodzone wygodnictwo i pseudopromocje (moja wina, moja wina).

Wracając do wydań książek – są takie, które – przyznaję się bez bicia – kupiłam dla okładki. I nie żałuję. Są też takie książki, w których to co powiedział autor (mimo że ciekawe i sensowne) zostało zniszczone przez wydawcę. Pewnie zresztą pamiętacie dosyć głośną aferę, kiedy blogerka skrytykowała korektę książki, a wydawnictwo groziło pozwem sądowym. Takim autorom szczerze współczuję. Podoba mi się idea blogów zajmujących się recenzowaniem sposobów wydania. Bo chociaż to treść jest najważniejsza, miło jest mieć coś ładnego :)
Lubię też spójne koncepcje. Dużo moich książek stanowi serie. I chciałabym, żeby na półce wyglądały jako takie. Do szału doprowadza mnie, kiedy kupuję książkę w jednym wydaniu, seria jest później wznowiona, a jeszcze później wychodzi ostatni tom serii, ale tylko w nowym wydaniu. Aż mam ochotę krzyczeć (poniżej przykłady).



I moje ulubione wydania.

Na pierwszy ogień – Ania (wyd. Nasza Księgarnia, Warszawa 1990). 

Moja mama miała na półce całą serię, którą wyprowadzając się z domu bezczelnie sobie przywłaszczyłam. Akurat tą ze zdjęcia uwielbiam najbardziej – suknie ślubne działają na wyobraźnię J. Cała seria posiada także przepiękne strony tytułowe – nie da się nie zakochać. 

Dużym problemem jest fakt, że są to książki klejone, czyli że z czasem mogą się rozkleić i skończyć w częściach. Podobny problem mam ze wszystkimi publikacjami Państwowego Instytutu Wydawniczego. Kocham te wydania, szczególnie Sienkiewicza (m.in. Potop, PIW, Warszawa 1987) i Przeminęło z Wiatrem, ale rozpadają się w rękach. Moje koleżanki z pracy (Genialne Introligatorki) namawiają mnie do kupna książek szytych. Ale gdzie tu takie znaleźć?? Przy okazji rada dla posiadaczy czworonożnych przyjaciół - stare książki układajcie na wyższych półkach - niektóre skladniki starych klejów mają to do siebie, że pobudzają ślinianki piesków i mogą zostać zjedzone.




Trzecia książka to „Matrioszka Rosja” (wyd. Helion, Polska 2013), , która zauroczyła mnie okładką. Jest kolorowa i harmonijna  i świetnie oddaje ducha książki (którą nota bene gorąco polecam). I samo wydanie – mimo małych literek przejrzysta, czyta się świetnie.



Dalej seria „Kroniki dziedziców”(Galeria Książki, Kraków 2012). Piękne, miękkie okładki. Oprawa, która nie pozwala na łamie grzbietu. Cudo.




„Troje” (Wyd. Akurat, Warszawa 2014). Jako wydawnictwo nietypowe i przyciągające uwagę. Świetna okładka i … ciemne brzegi stron. Bardzo się wyróżnia. (Tak, tak, tą książkę kupiłam dla okładki).

I „last but not least” „Wiersze największej nadziei” (wyd. Unikat, Białystok 2003). Najpiękniejsza książka w mojej biblioteczce. W twardej oprawie, bardzo harmonijna i ogólnie cudowna. Tylko ta złota czcionka na okładce słabo widoczna. Mimo to zachwyca nie tylko z zewnątrz, ale i wewnątrz – ma śliczne ilustracje i bardzo czytelny układ.




A wy? Jakie wydania kochacie? I za co?







czwartek, 25 września 2014

Zagubieni (?) w labiryncie.

J. Dashner, Więzień labiryntu.

W związku z tym, że już tydzień temu do kin weszła ekranizacja pierwszej części trylogii „Więzień Labiryntu” wydaje mi się, że warto napisać kilka słów i o tej serii. Dzisiaj pierwszy tom.

Po książki sięgnęłam na fali „Igrzysk śmierci” (podobnie miałam zresztą z Niezgodną). W sumie nie jest to mój ulubiony tym literatury, ale lubię być na bieżąco.

O co chodzi? Thomas budzi się w windzie i nic nie pamięta (uwielbiam motyw utraty pamięci). Kiedy winda dociera na miejsce, chłopak trafia do „innego świata”. Otacza go grupka nastolatków, która urządziła sobie życie na placu otoczonym ogromnymi murami. Uwaga - grupkę stanowią sami faceci. Co ciekawe mury „zasuwają się” o określonej porze i blokują wyjścia z placu. Główny bohater ma mnóstwo pytań (na które nie uzyskuje odpowiedzi), ale próbuje się jakoś wpasować w otaczającą go rzeczywistość. Wszystko zmienia się w dwóch momentach: po pierwsze, kiedy dowiaduje się, że za murami jest ogromny labirynt bez wyjścia (wtedy zapragnie wybrać się za mur i osobiście tego wyjścia poszukać) oraz kiedy do ich typowo męskiego grona przybywa dziewczyna, która przez sen woła Thomasa i która przekazuje dziwną wiadomość. Przybycie dziewczyny powoduje też jakiś „zgrzyt” w systemie, który sprawia, że mury przestają się zamykać na noc. A żeby nie było tak różowo labirynt jest oczywiście zamieszkany przez pewne paskudztwa zwane Bóldożercami - piękna nazwa, prawda?

Książka jest ciekawa. To nie podlega dyskusji. Bardzo podobało mi się w niej, że nie wszystkie postaci są zdefiniowane. Dla przykładu taki Alby – określony jako przywódca, ale przedstawiony także jako zwykły chłopak, który także się boi, który popełnia błędy. Albo Gally – niby wariat, ale też nie zupełnie. Tylko Chuck mnie irytował swoją naiwnością.
Z pozytywnych aspektów – gratuluję serdecznie tłumaczowi (tłumaczył Łukasz Dunajski - wielkie brawa!). Nie wiem co prawda jak ta opowieść wygląda w oryginale, ale tu świetnie wymyślono/przetłumaczono zarówno nazwy własne jak i slang, którym posługują się uwięzieni.
I sama narracja – bardzo dobrze prowadzona. Książkę czyta się w związku z tym całkiem przyjemnie.
Czego mi brakowało? Humoru. Nie jest to książka przy której człowiek dobrze się bawi. Nawet wątek „miłosny” jest średni. I … jest to książka chyba bardziej „męska” niż „damska”. Nie jestem fanką takich podziałów, ale tak jak w wypadku serii Selekcja Kiery Cass ciężko polecać ją chłopakom, tak Więźnia Labiryntu nie polecałabym wszystkim dziewczynom (nie mówię jednak, że na 100% żadnej dziewczynie się nie spodoba, są gusta i guściki). 

Książka trzyma w napięciu. I to od początku do końca trzeciego tomu (o kolejnych tomach pewnie niedługo). Wiele wątków rozpoczętych w pierwszym tomie rozwiązuje się dopiero w tomie trzecim – dzięki temu autor trzyma nas skupionych  a historia nas wciąga.

I mimo całej listy patronów medialnych (mniej lub bardziej sensownych) przedstawionych na okładce nie uważam, żeby była to pozycja must have. Mimo zdecydowanych plusów całej opowieści jakoś nie jest to książka po którą szybko sięgnę znowu. Ale może dlatego, że jestem dziewczyną i nie doceniam porządnych historii.


Teraz jestem ciekawa filmu. Byliście? Jak wrażenia?









 

I zapowiedź. Jeszcze w tym tygodniu na blogu pojawi się recenzja ostatniego tomu serii Dary Anioła Cassandry Clare „Miasto niebiańskiego ognia”. Jestem na180 stronie i… nie będę jeszcze zdradzać szczegółów. Jak to mówią: Stay tuned for more.



niedziela, 21 września 2014

O czytaniu po przeczytaniu vol. 2

Kilka słów o listach książek

Kojarzycie ten dosyć popularny łańcuszek na fb, w którym należy podać 10 książek? Tych ulubionych, albo tych, które najbardziej wpłynęły na Wasze życie? Cicho czekałam czy i mnie ktoś nominuje myśląc sobie, że byłoby super. Podzielić się najważniejszymi pozycjami w życiu i być może zainspirować kogoś do sięgnięcia po właśnie tą a nie inną książkę. NIE BYŁO SUPER. (Monice mimo wszystko dziękuję serdecznie :)) Bo jak można ograniczyć się do tylko 10 pozycji?! Szczególnie, kiedy książki towarzyszyły mi od dzieciństwa? Jakoś lista powstała. Ale nie mogę przeboleć, że nie zmieściły się tam inne publikacje - równie mi bliskie i dla mnie ważne. Z drugiej strony chętnie przeglądałam listy innych (Elżbieto na Twoją wciąż czekam!) i wpisywałam co ciekawsze pozycje w moje notatki "do przeczytania".

Teraz, w oparciu o 130 tysięcy fb statusów powstała lista książek "najważniejszych", książek "polecanych". Lista, w moim odczuciu bardzo ciekawa. Zdecydowanie szersza niż dotyczchasowe listy, które widziałam. Zdecydowanie bardziej współczesna. Ale też nie idealna (przepraszam, ale nikt nie wmówi mi, że Igrzyska Śmierci trzeba przeczytać przed śmiercią). Nie ma ideałów na tym świecie. Nie mogę wypowiedzieć się zresztą o całej liście - z czystym sercem odhaczyć mogę tylko 30 kilka pozycji. O niektórych słyszłam, po większość na pewno sięgnę. Może zrobię sobie kolejne wyzwanie?

Właśnie... wyzwania. Jest tyle list, m.in. lista BBC. Piszę o niej, bo w zeszłe wakacje próbowałam przeczytać książki z tej listy. Wszystkie. Będę szczera - nie dałam rady. I to nie dlatego, że nie miałam czasu. Znięchęciło mnie to, że część z tych książek zupełnie do mnie nie przemawiała. I z całym szacunkiem dla Jane Austen - ale do mnie nie dotarła. Już wolę romansidła Suzanne Enoch. Też obejmują ten okres, ale jej bohaterki nie są mdłe.  A na liście BBC występuje 4 (!) razy.  O "Sprzysiężeniu osłów" nawet nie chcę myśleć - dawno książka nie zniechęciła mnie tak bardzo.

Jeszcze gorzej wyglądam z listą Amazona (wstyd się przyznawać). Tu ledwo przekroczyłam 10 tytułów.  Podobnie z listą The Guardian .Lista polska też nie wygląda różowo, 

Nawet jeśli spojrzeć na bardzo współczesną listę bestsellerów - choćby z ostatniego miesiąca  to i tu leżę. 

Czy to znaczy, że jestem marnym molem książkowym? Czy osobą słabo wykształconą? Która nie odnajduje się w pewnym kręgu kulturowym? Bądź w ogóle to tego kręgu nie należę (mimo aspiracji)? Wydaje mi się, że to trochę nie tak.  Listy nie powinny nam niczego narzucać, ale stanowić pewien drogowskaz. Bo ciężko mówić o człowieku wykształconym, który nie bardzo ogarnia klasyków. Szczególnie jeśli chodzi o humanistów. Bo w byciu humanistą nie chodzi wcale o to, że "nie lubię matmy" i innych przedmiotów ścisłych. Tak dla przypomnienia. :) 

Zawaliłam z jednym wyzwaniem. Ale udało mi się z innym - przeczytałam w tym roku 52 książki. To po książce na każdy tydzień roku. Nie poprzestałam też na tym - czytam dalej i może uda mi się zdublować wynik. W grupie łatwiej - dlatego polecam każdemu przystąpienie do grupy na fb. Ona naprawdę motywuje. I nikt nie krytykuje (zazwyczaj) Twoich wyborów. Inni czytelnicy raczej wspierają sie nazwajem i to bardzo fajne. I jeszcze skorzystać z ich list można. :) 

A jakie Wy macie refleksje o listach? Tworzycie swoje? Stawiacie sobie wyzwania? 

piątek, 19 września 2014

Jedyna?

K. Cass, Jedyna.

Ostatni tom serii o eliminacjach na księżniczkę Illei (recenzja pierwszego tomu tutaj, recenzji drugiego nie ma, ale może być – chcecie?). I co tu napisać? 

....

Mimo wszystkich zawirowań do jakich dochodzi w 2 tomie America zostaje w Pałacu (co oczywiście było do przewidzenia). Po „pożegnaniu” z Maxonem czuje się z nim jeszcze silniej związana, jednocześnie traci jednak jego zaufanie (i tak chłopak był cierpliwy). Maxon zauważa, że Ami nie jest potencjalnie jedyną wybranką i mimo swoich uczuć próbuje poznać pozostałe kandydatki. Ma mu to pomóc podjąć mu ostateczną decyzję.

Przed dziewczętami stawiane są kolejne wyzwania: wystąpienia w biuletynie, uroczystość „Osądzenia”, bal, na który mają zaprosić odpowiednich gości. Wszystkie zadania ułożone są tak, żeby America miała z nimi jak największy problem. We wszystkim czuć rękę króla.
Jednocześnie przez cały czas ostatnie 4 dziewczęta zbliżają się i nawet Celeste (moja ulubienica!) przedstawiona jest pozytywnie i zaprzyjaźnia się z Americą. Jednego "złego" mniej. 

Rozwinięto także wątek rebeliantów. Co prawda, w moim odczuciu, w stopniu niedostatecznym, ale nie można mieć wszystkiego. 

I co najważniejsze – America wreszcie podejmie decyzję. I przestanie miotać się między gwardzistą a księciem. Nie zdradzę Wam z jakim wynikiem. Powiem jednak, że obaj dostaną to na co zasłużyli J

Tom 3 i ostatni pełen jest dramatycznych zwrotów akcji. America przedstawiana jest jako potencjalna bohaterka i jedyna nadzieja dla Illei. Szczególnie jeśli będzie wspierać Maxona, który w końcu nie jest tak zły i podły jak jego tatuś (Long live the King!). Cały czas wkurza mnie to wyidealizowanie bohaterów – nawet jeśli America postępuje koszmarnie głupio to miała przecież bardzo dobre intencje (dobrze to podsumowano: „intencje dobre, ale pomysły najgorsze”), Maxon i Aspen są idealni i tylko Kota i Król (rebeliantów jako bohatera zbiorowego pominę) nie są doskonali (ale za to są najgorsi z najgorszych). I jak tu czytelnik ma sam ocenić bohaterów, skoro autorka tak ładnie ocenia ich sama? 

 Zgodnie z panującym wśród pisarzy „trendem” ginie kilkoro ważniejszych postaci (nie wiem jak Wy, ale ja wciąż nie pozbierałam się po ostatnim tomie Harrego, BTW po cichu liczę na to, że Riordan nie pójdzie tym tropem w ostatnim tomie Olimpijskich Herosów).
Sama książka jest taka jak pozostałe tomy – bardzo dziewczęca, bardzo prosta i do przeczytania w kilka godzin i odłożenia na półkę. Poleciłam ją mojej siostrzenicy (skoro 9 latka ogląda Pamiętniki Wampirów i kocha się w Damonie to taka historia nie zrobi na niej aż takiego wrażenia) i polecam ją młodszym czytelniczkom. Starszym tylko jeśli nie mają nic innego do roboty albo potrzebują odstresowania.  Krótko mówiąc szału nie ma. 

Dodam tylko, że zgodnie z kolejnym "trendem" planowane jest wydanie serii opowiadań uzupełniających. Pierwsze z nich "Książe i gwardzista" ma ukazać się już tej jesieni. Ponownie nakładem wydawnictwa Jaguar. 



czwartek, 18 września 2014

Nigdy nie gasną.

Na początku - przepraszam! Wiem, wiem - 10 dni minęło. Poprawię się i jeszcze do niedzieli opublikuję ze 2 posty. W ramach usprawiedliwienia - rozchorowałam się i po pracy nie miałam już na nic siły (włącznie z pisaniem), a że teraz poszłam na zwolnienie to nadrobię. I w ten sposób obiecuję, że jutro pojawi się recenzja  "Jedynej" K. Cass. I kolejny post z serii rozważań po przeczytaniu (może tym razem wywołam jakąś dyskusję?) 

I w ramach ustaleń i własnej mobilizacji: od poniedziałku posty pojawiać się będą 2 razy w tygodniu - w poniedziałek o artykułach etc. a w czwartki recenzje (żebyście w piątek pobiegli do biblioteki/sklepu, przeczytali przez weekend i mogli mnie skrytykować przed kolejnym postem :))

I obiecana recenzja:

A. Brecken, Nigdy nie gasną


Jeśli do tej pory nie przeczytaliście Mrocznych umysłów (recenzja tutajnie czytajcie tego posta. I piszę to nie ze złośliwości, ale udzielając dobrej rady. Nie psujcie sobie zabawy!

SPOILER ALERT! :)

Wracam do historii Ruby. Jedna z pomarańczowych na ostatnich stronach Mrocznych Umysłów zgadza się  na współpracę z Ligą Dzieci (pamiętacie tą organizację, która zahacza o  terroryzm?). Oczywiście, w zamian za swoje oddanie „sprawie” ratuje Pulpeta i Liama przed wpływami Ligi.  Temu ostatniemu wymazuje także wszystkie wspomnienia związane z ich związkiem (inaczej ten nigdy nie opuściłby ukochanej).
Ruby zostaje przydzielona do małego oddziału, którym opiekuje się Cate. Poznaje tam Juda – młodego, sympatycznego żółtego, Vidę – niebieską buntowniczkę i Nico – młodziutkiego zielonego. Cała czwórka swoje przeszła. Razem stanowią dość wybuchowy zestaw.
Drugi tom rozpoczyna się pół roku po zakończeniu tomu pierwszego, misją powierzonś Ruby i kilku innym agentom Ligi. Ich celem jest odbicie bardzo cennego agenta z rąk rządu. Tym więźniem okazuje się... brat Liama - Cole!
Cała historia bardzo się komplikuje, bo Cole przekazał (przypadkowo) ważnego pendriva bratu. I teraz Liamowi grozi niebezpieczeństwo (ze strony rządu, ze strony Ligi – z każdej strony). Ruby ucieka z Ligi (przypadkiem zabierając Juda) i wyrusza w podróż, żeby odnaleźć Liama i odebrać pendriva. Z czasem do grupy przyjaciół dołącza Vida i (ukochany przez wszystkich) Pulpet! Razem próbują nie tylko uratować „Pana Idealnego”, ale także zapobiec zamachowi stanu w strukturach Ligi i realizacji okrutnego planu związanego z obaleniem rządu.

W ramach obiecanego spoilera powiem tylko, że wraca Clancy, ale dalej nie dowiemy co z Suzume.

Co do opinii: książka trzyma w napięciu. I to mocno. Miałam problem, żeby się od niej oderwać choćby na krótką chwilę. Co prawda Liam dalej jest nieznośnie „Idealny” i wśród bohaterów wciąż widać wyraźny podział na dobrych i złych, ale jest to w końcu książka dla młodzieży. Podobają mi się szczególnie wątki Vidy i Pulpeta, którzy są dosyć skomplikowanymi i mniej jednoznacznymi postaciami. Ruby mimo przeszkolenia dalej robi głupoty, ale cóż... za to większość polubiła ją w pierwszym tomie. Posunęłabym się do stwierdzenia, że drugi tom jest co najmniej tak dobry jak pierwszy, jeśli nie lepszy. A jak sami na pewno się przekonaliście jest to rzadkość, bo kolejne części zazwyczaj zaliczają tendencję spadkową. 
Samą książkę polecam! I czekam (może bez takiego napięcia jak na drugi tom, ale zawsze) na część trzecią, która za trochę ponad miesiąc ma premierę w USA.


Na tym blogu doczytałam, że mają powstać opowiadania uzupełniające całość. I jak tu nie polubić serii?!

poniedziałek, 8 września 2014

O czytaniu po przeczytaniu.

Dzisiaj trochę z innej beczki. 
(Jeśli nie tego oczekiwaliście, w tym tygodniu na pewno będzie kolejny post z recenzją)

Nie wiem czy wiecie, ale dzisiaj obchodzony jest Międzynarodowy Dzień Alfabetyzacji. Mało nagłaśniane (słyszałam w mediach tylko o Dniu Dobrej Wiadomości), a szkoda. Szczególnie w tym roku, kiedy kończy się ogłoszona przez Zgromadzenie Ogólne ONZ "Dekada edukacji". Poczekam na raport (ufff, kocham raporty!), żeby mówić o efektach.
O edukacji w naszym kraju możemy mieć zdania różne. O reformach, o nauczycielach, warunkach w szkole, metodach nauczania czy kanonie lektur (o tym więcej niżej). O tym wypowiadać się nie będę, bo co ja mogę wiedzieć nie ucząc w szkole? Teoretycznie staramy się coś z tym zrobić, kształcić kompetencje a nie tylko wymagać regułek. I w końcu "Cała Polska czyta dzieciom". To dobrze. Szkoda tylko, że według badań Biblioteki Narodowej czytelników mamy coraz mniej.
Pociesza mnie jednak to, że mimo badań powstają grupy wspierające czytelnictwo (jak np. 52 książki na FB) czy nawet irytujące zazwyczaj łańcuszki (lista 10 książek, który miały największy wpływ na Twoje życie). Nie należy też zapominać o świetnych akcjach jak nadchodząca "W Poznaniu lubimy czytać" (zachęcam do udziału!). A komentarze, które przewijają się w dyskusjach  zawsze jakoś pokazują, że chyba jednak nie jest tak źle - bo to dzieci czytają, bo dziadkowie i babcie też, bo my przekroczyliśmy/podwoiliśmy stawkę. Gdzieś we mnie drzemie ta myśl, że może nie tylko ja, moja rodzina i moi znajomi dużo czytamy, że może "Cała Polska czyta". A potem do mojej pracy przychodzi klient, który nie umie wypełnić prostego formularza, bo nie umie czytać (a przynajmniej czytać ze zrozumieniem). Bo czym tłumaczyć problem z wypełnianiem prostej ankiety, gdzie naprawdę prostym językiem opisano każde pole? I żeby nie było - klienci tacy zdarzają się niezależnie od wieku. Czasem i student (!) ma z tym problem.

W ręce wpadł mi, dzięki Eli, ciekawy artykuł. Ryszard Koziołek apeluje "Daj dziecku nie czytać". Wzburzyłam się bardzo i pomyślałam najpierw: JAK TO NIECZYTAĆ?! Bo czytanie rozwija. Bo kształci i kształtuje. Bo uczy myśleć (oby krytycznie). Bo tworzy słownik. Bo uczy ortografii. Bo...
Sam artykuł polecam. Musimy sprawić, żeby nieczytanie było wyborem. A nie modą. I uczyć czytać. Krytycznie. Ze zrozumieniem. I zachęcać. Od małego. Zastanawiam się czasami, czy ja czytam, bo czyta moja Mama i Babcia. Bo to one czytały mnie. Jeśli to ich zasługa - tu chcę im bardzo podziękować.

Dzisiaj udało mi się przeczytać jeszcze jeden ciekawy artykuł, który wszystkim serdecznie polecam. Dotyczy on kanonu lektur.
Co do propozycji autorki - może wstyd przyznam - nie znam. Ale daję słowo, że nadrobię! Ze swojej strony dorzuciłabym "Dziwny przypadek psa nocną porą" M. Haddona i "Ono" D. Terakowskiej. O "Dawcy" pisałam ostatnio. Lista pewnie się wydłuży jeśli uda mi się dostać na warsztaty "Książka na niepogodę" (w ramach wspomnianej akcji W Poznaniu lubimy czytać). A Wy macie jakieś propozycje?


A na koniec zaapeluję: UCZMY CZYTAĆ! ZE ZROZUMIENIEM! UCZMY KRYTYCZNIE MYŚLEĆ!! A rodziców bardzo proszę: nie zmuszajcie dzieci (chociaż to czasami jedyne wyjście, wiem, wiem), a zachęcajcie. Podsuwajcie książki, które zainteresują Wasze dzieci - niekoniecznie to co interesuje Was. A ja będę za Was trzymać kciuki! I co jakiś czas podrzucać książki, które Waszym pociechom, a może i Wam się spodobają.

Chyba poczułam misję i pójdę jednak na filologię polską, żeby nieść kaganek oświaty (tylko kto mnie zatrudni przy niżu demograficznym?!). :)

I jeszcze znalezisko (dzięki Gazela). Link z filmikiem dlaczego warto czytać dzieciom.

środa, 3 września 2014

Utopia (w wersji dla młodzieży)

L. Lowry Dawca.

22.08 do kin trafił film "Dawca pamięci". Ma gwiazdorską obsadę (Meryl Streep przyciągnęła mój wzrok), a co ciekawe powstał w oparciu o książkę wydaną w 1993 roku. Jako że wychodzę z założenia, że najpierw należy zapoznać się z pierwowzorem sięgnęłam po jedną z nowości wydawnictwa Galeria Książki ( notabene wydawnictwa bardzo przeze mnie lubianego).

Książka opowiada historię Jonasza. Chłopak mieszka, mogłoby się wydawać w idealnym świecie, gdzie nie ma większych różnic, pogoda jest idealna, wszyscy działają dla dobra społeczności, którą kieruje "komisja". Życie społeczności określone jest przez ogromny zestaw zasad i praw, które regulują całe życie, a osoby, które odstają są "zwalniane" i muszą opuścić społeczność. W świecie tym, nikt nie podejmuje wyborów - to komisja wybiera małżonków, zawód, przyznaje dzieci (dzieci rodzą specjalnie zatrudnione w tym celu kobiety, zawód jak każdy inny). Oczywiście, nie ma tam bólu, cierpienia, samotności, wojen, głodu i wszystkiego co złe.
Kiedy Jonasz kończy dwanaście lat bierze udział w ceremonii, w trakcie której przyznawane są przyszłe zawody. Nasz bohater jest jednak wyjątkowy - nie dostaje żadnej z dostępnych posad, został bowiem wybrany przez Odbiorcę Pamięci na następcę. Tu należy wyjaśnić kim jest Odbiorca Pamięci - to osoba, która przechowuje w sobie wszystkie wspomnienia - nie tylko swoje, ale wszystkich przodków i ludzi. Jonasz zaczyna szkolenie i przejmuje od dotychczasowego Odbiorcy (który prosi, żeby zwracać się do niego Dawco) wspomnienia starego świata i poznaje zjawiska atmosferyczne, zwierzęta, kolory, uczucia etc. zauważając niedoskonałość świata, w którym żyje.

Ufff. Czytanie o utopiach (o których wiemy, że są nierealne i często wypaczane) bardzo mnie męczy. Zawsze zastanawiam się, czy osiągnięcie takiego stanu, w którym wszyscy są bezpieczni i żyją w doskonałych warunkach jest tak ważne, żebyśmy zrezygnowali z wolnej woli czy z takich, zdałoby się, drobiazgów jak muzyka i kolory. Wiem, wiem - nie mam pisać o filozofii, ale przy takich książkach nie da się chyba tego uniknąć. Ja chyba muszę sobie doczytać trochę o utopiach.
Książka jest ... inna. Zmusza do myślenia (co w wypadku współczesnej literatury dla młodzieży jest rzadkością).  "Dawca" przeznaczony jest dla młodych i z tego punktu przedstawiony. Jest pisany w miarę prostym językiem i czyta się go bardzo szybko. Wszystkie kwestie, które porusza są jednak, przynajmniej dla mnie, na tyle ważne, że nie polecałabym jej przed osiągnięciem chociaż jakiegoś poziomu dojrzałości.
Zastanawiam się tylko, czemu książka, która wydana została tak dawno (21 lat!) dopiero teraz doczekała się tłumaczenia na język polski!! Moje belferskie geny aż krzyczały, że przynajmniej fragmenty warto omówić w szkole ! Mam nadzieję, że kolejne części także niedługo zagoszczą w naszych domach. Ja na pewno sięgnę po dalsze losy Jonasza.

Powinnam jeszcze podkreślić jedną rzecz - wydanie, które trafiło w moje ręce jest przepiękne. Gratuluję wydawnictwu naprawdę doskonale wykonanej pracy!

A teraz trzeba by iść do kina... Widzieliście już "Dawcę pamięci"? Polecacie?

poniedziałek, 1 września 2014

Mroczne umysły

A. Brecken „Mroczne umysły”


W USA wybuchła epidemia nazywana OMNI. I to nie byle jaka – umierają (prawie) wszystkie dzieci, które zaczynają dojrzewać. Nie ma na nią lekarstwa i nic nie można zrobić. Dzieci, które przeżyły są natomiast odbierane rodzicom i zamykane w specjalnych obozach, teoretycznie w celu leczenia. Bo te dzieci przeżyły, bo przetrwanie zapewniły im pewne zdolności. Jest pięć rodzajów "mocy" określanych  kolorami; i tak: zieloni są super inteligentni, niebiescy posiadają zdolność telekinezy, żółci panują nad elektroniką (jeden dotyk i cała elektronika w budynku jest usmażona), czerwoni władają ogniem, a pomarańczowi potrafią wedrzeć się do cudzych głów. Dodajmy, że wszystkich traktuje się jako niebezpiecznych.

Główna bohaterka – Ruby – jest pomarańczowa, ale z pewnych względów udaje zieloną. Panicznie boi się swoich umiejętności  i nic dziwnego bo zupełnie nad nimi nie panuje.
Akcja nabiera tempa, kiedy Ruby zostaje uwolniona z obozu przez Ligę Dzieci (piękna nazwa, oficjalnie szczytne cele, gorzej z ich realizacją), a następnie ucieka swoim wybawicielom. Po kilku latach w obozie jest nieprzystosowana do samodzielnego życia i zdecydowanie nieogarnięta. Na całe szczęście trafia na trójkę innych zbiegów: Pulpeta, Liama i Zu. I tu zaczyna się cała przygoda.

Muszę przyznać, że dawno nie bawiłam się tak dobrze przy książce „dla młodzieży”. Jest tam wszystko – trzymająca w napięciu akcja, świetnie zbudowany świat, intrygi i oczywiście MIŁOŚĆ. Bo jak wiadomo miłość być musi. I musi pomóc przetrwać bohaterce w najgorszych momentach.I uwaga - nie ma (przynajmniej na razie) tego okropnego motywu trójkąta! Podoba mi się ponadto cała otoczka – autorka przedstawia nie tylko sytuacje mające wpływ na głównych bohaterów, ale szkicuje jakie konsekwencje ma tak prowadzona polityka dla całego społeczeństwa. Większość bohaterów nie jest tak zupełnie jednoznaczna – sama Ruby czasami zachowuje się tak głupio, że każdy ma ochotę ją trzepnąć i to mając świadomość, że przecież była w swojego rodzaju izolacji przez długi czas. Tylko Liam jest beznadziejnie doskonały (nawet pewne wydarzenia, które miały świadczyć o jego niedoskonałości nie zmieniają ogólnego odczucia, że to chodzący ideał). Ale nie można mieć wszystkiego. 
Książkę polecam każdemu! Drugi tom (chyba jeszcze lepszy, ale o nim wkrótce) wyszedł nie dawno i jest już za mną. Teraz czekam z niecierpliwością na trzecią część. Oby równie dobrą.

Przesympatyczna okazała się także autorka. Bardzo szybko odpowiedziała na mój facebook’owy list. Pozwalam sobie zamieścić część jej odpowiedzi – mam nadzieję, że inni fani jej twórczości poczują się tak miło jak ja – w końcu “we rule” J.

“Hi Dominika! Thank you SO much for sending me such a sweet message! It means the world to me that you love the books--I feel so lucky to have such wonderful readers and have been so surprised and thrilled with how many Polish readers I hear from. You guys rule. xx A

Uważam, że takich autorów – którzy piszą świetne rzeczy, są sympatyczni i mają czas dla swoich fanów należy doceniać. Mam nadzieję, że się ze mną zgodzicie J

„Mroczne umysły” polecam serdecznie!


Przy okazji: widzieliście te wszystkie zapowiedzi genialnych książek na jesień?! Już nie mogę się doczekać!!! Wydawnictwa będą nas rozpieszczać J Czekacie na coś konkretnego?