czwartek, 30 kwietnia 2015

Pyrkon 2015


 Pyrkon, Pyrkon i po Pyrkonie. Trzy dni emocjonującej, wspaniałej i bardzo pozytywnej imprezy. I obiecanych słów kilka.


To był mój pierwszy konwent z prawdziwego zdarzenia. Przeraził mnie lekko, ale i zafascynował swoim ogromem. Bo kto to widział, żeby ludzie z całej Polski zjeżdżali się w jedno miejsce, zawładnęli całym terenem Międzynarodowych Targów Poznańskich (podbijając przy okazji okoliczne Żabki i galerię Poznań City Center) i doskonale się bawili?

Pierwsza rzecz, jaka wbija w ziemię to tłumy (ponad 31 tysięcy osób!). W piątek po południu istne pielgrzymki ciągnęły w stronę targów. Pielgrzymki kolorowe, wesołe i rozgadane. Często zmęczone po kilku godzinnej jeździe naszym PKPe, w kosmicznych strojach albo lekko spływającym makijażu. Wchodzisz między nich i myślisz sobie – „co ja tu robię?!” . Potem stajesz w kolejce po bilet (na kupiony w przedsprzedaży czekało się w tej kolejce dłuższej), ale wszystko idzie sprawnie i już po chwili wchodzisz na targi. I dopiero tam poznajesz znaczenie słowa tłum! I widzisz dzieci, młodzież, młodszych dorosłych i starszych dorosłych i już wiesz, że mimo braku kostiumu i tak tu pasujesz.

Zdjęcia pochodzą ze strony https://www.facebook.com/copernicon.torun?fref=ts



Pierwsza rzecz jakiej nauczyłam się na Pyrkonie: NIE PATRZ LUDZIOM W OCZY. Co trzecia osoba ma bowiem zwariowane soczewki, które wyglądają super, ale za pierwszym razem potrafią porządnie zaszokować.

Kiedy weźmiesz na to poprawkę możesz zacząć cieszyć się pięknymi cosplayami, kostiumami etc. Cieszą Cię ludzie w piżamach, bohaterowie filmów/gier/książek, armie z klimatów postapo i inni. To na Pyrkonie Stark zasiada na Żelaznym Tronie, Rycerz Jedi wdaje się w dyskusję z Gandalfem, a Khal Drogo zaprzyjaźnia się z Assasynami. Wszystkim, którzy się przebrali – poświęcili masę czasu, środków i wykorzystali swoje talenty serdecznie gratuluję i cicho zazdroszczę J

Groot.


Program Pyrkonu był ciekawy i bardzo rozbudowany. Mnie interesowały, oczywiście, spotkania z pisarzami, autografy i prelekcje dotyczące literatury. Ciężko było wybrać co jest lepsze, co ciekawsze, co wybrać a z czego zrezygnować. Ale jednocześnie prelekcji mogłoby być więcej. Zdarzały się bowiem momenty, że nie znalazłam niczego dla siebie (ale nie było nudno – zawsze można się poszwędać, zrobić zdjęcia, zakupy, obejrzeć Mecz Quidditcha czy pogadać z kimś fajnym).

Druga rzecz jakiej nauczyłam się na Pyrkonie: po autografy trzeba przychodzić albo dużo wcześniej albo pod koniec dyżuru – unika się wtedy stania w długich kolejkach.

Najważniejszą częścią Pyrkonu były dla mnie spotkania z genialnymi pisarzami. A było ich wielu i każdy mówił ciekawie. Na konwencie poznałam Maję Lidię Kossakowską, Jarosława Grzędowicza, Jakuba Ćwieka, Roberta Wegnera, Marcina Mortkę, Andrzeja Sawickiego, Martynę Raduchowską, Jaspera Fforde i (last but not least) Kevina Hearne. Chciałabym napisać o każdym bardzo dużo – każdy z autorów zasługuje na swoistą laurkę, ale nie jest to ani miejsce ani czas. Napiszę zatem tylko o kilkorgu.

1.       Robert Wegner – za wypowiedź „o tyłku” na panelu o podwójnym dnie książek zasłużył na owację na stojąco!

2.       Andrzej Sawicki – nie znam jego książek, a pisze o czasach Napoleońskich. I umie odpowiedzieć Pilipiukowi! Ha!

3.       Martyna Raduchowska – jedna z najsympatyczniejszych i najfajniejszych polskich pisarek. O jej książkach już pisałam (uwielbiam), a teraz mogę napisać także, że uwielbiam ich autorkę!

Jedno z tych zdjęć i tych autografów, które cieszą mnie najbardziej :)

4.       Jasper Fforde – nie czytałam jego książek, ale podbił moje serce wypowiedziami na panelu dotyczącym książek YA. Bardzo mądry człowiek! Teraz muszę nadrobić braki w czytaniu!

5.       Kevin Hearne – autor Kronik Żelaznego Druida. Człowiek orkiestra. Jemu należy się osobny post, bo Kevin jest niesamowity. Nie oddam tu nawet ułamka tego jaki to wspaniały człowiek. Cały czas uśmiechnięty i radosny. Bardzo sympatyczny. Bardzo mądry. Bardzo utalentowany. No bardzo, bardzo, bardzo!



Kevin na życzenie tworzył też portrety Oberona!

Kevin podpisał mi wszystkie 7 (!) tomów :)

Po za tym udało mi się zdobyć kilka gadżetów. Po pierwsze pyrkonowe kości, po drugie - mimo że zabrakło Jadowskiej - kubki i przypinki oparte na heksalogii.

Przypinka na stałe, jeden kubek do pracy, a jeden do domu. 


Trzecia rzecz jakiej nauczyłam się na Pyrkonie: seks i morderstwa zawsze się sprzedają. A więc prelekcja dotyczące tych tematów są bardzo oblegane i jest szansa, że nie wejdziesz.

Prelekcje, które mnie interesowały najbardziej były związane z literaturą i rynkiem książek. Plany weryfikowałam jednak na bieżąco i nie na każdy panel dotarłam. Najważniejszymi były: „Książki z drugim dnem”, „Modern Young Adult Fiction”, „Fantastyka i historia” i „Pokaż mi jak zabijasz, a powiem Ci kim jesteś”. Zapisałam sobie nawet cytaty z każdej z tych dyskusji, ale bez kontekstu nie mają takiej głębi. Cóż – żałujcie, że nie byliście i nie słyszeliście na żywo.


Czwarta rzecz jakiej nauczyłam się na Pyrkonie: ludzie są super!

Bo nie widziałam żadnych negatywnych zachowań. Wszyscy byli mili, sympatyczni i uśmiechnięci. Bo pasje łączą ludzi. I nikt nie przepycha się w kolejce do sal, bo w czasie wolnym ludzie dosiadają się do Twojego stolika i jest super, bo wieczorem przechodzisz przez teren Targów a tu grupka gra sobie w piłkę, a z drugiej strony inni grają na gitarze i śpiewają. Bo gdzieś między prelekcjami widzisz kolejkę do Krwiobusu. Bo co druga osoba ma naklejkę, że jest w Drużynie Szpiku. I to jest naprawdę super.


Widzieli to nawet mieszkańcy Poznania (przepytałam z dwadzieścia osób „niepyrkonowych” spotkanych w okolicach Targów i wszyscy mówili, że Pyrkon i ludzie z Pyrkonu są super).

Ze wszystkich sił gratuluję organizatorom! To był naprawdę świetny weekend, który musiał Was kosztować dużo pracy! Ale było warto! Wielkie brawa należą się za rozwiązanie kwestii drażliwych w tym wizyty Janusza Korwina Mikke. Jesteście niesamowici!

O kwestiach drażliwych mowa... Zdjęcie ze strony https://www.facebook.com/copernicon.torun?fref=ts


Tu powinnam podziękować jeszcze tylu osobom:  Kasi, Adrianowi (za samolociki) i całemu nieoficjalnemu fanklubowi Kevina ...
Nieoficjalny fanklub :)

... wydawnictwu Rebis, które zorganizowało pobyt Kevina, prelegentom, wystawcom, cospleyerom, organizatorom i wszystkim, którzy tam byli! Dla mnie Pyrkon to nie konwent, a WYDARZENIE. I za to wszystkim dziękuję.


Specjalne podziękowania należą się Kevinowi: za hejtowanie Romea, za cydr gruszkowy, za Stevie Ray’a, za Lord Huron, za Oberona, za polskie wiedźmy, za hiszpańskie ballady, za każde selfie, za cool beans, za mądry feminizm i ogólną mądrość życiową. BTW. Kevinowi chyba też się u nas podobało. 


A tych, którzy nie byli zapraszam za rok J

PS. Ten post nie oddaje nawet 1/1000 mojego entuzjazmu, z którego śmieją się wszyscy moi znajomi z Elżbietą na czele.


poniedziałek, 13 kwietnia 2015

Muzycznie

Kiedy po Świętach dopadłam internetu (spragniona nieziemsko, bo na wsi, gdzie byłam tego cudu techniki nie mają – ba, komórki nie mają tam zasięgu) jedną z pierwszych rzeczy jaką zrobiłam było sprawdzenie co moi koledzy (i koleżanki) przez te święta wymyślili. Pyza Wędrowniczka (której bloga Pierogi pruskie polecam wszystkim bardziej niż gorąco) jak zwykle nie zawiodła. I chociaż posta, który jest inspiracją mojego wpisu, nie napisała sama, to znalazła kogoś kto coś takiego przygotuje.

Więc o czym dzisiaj? Może o piosenkach? Jakoś mi tu umykało, ale od przeczytania posta Wojtka nie mogę przestać szukać muzyki w moich książkach. Zdziwiło mnie to, że muzyka niezbyt często towarzyszy bohaterom książkowym. Nie wiem, czy autorzy nie chcą nam narzucać swoich gustów czy mają milion innych powodów dla których w ich książkach nie pojawiają się ani nazwy zespołów ani tytuły utworów. W niektórych wypadkach uważam to za pewne odrealnienie postaci. Jeśli bowiem akcja książki dzieje się we współczesnym świecie to nie ma mowy, żeby bohaterowie od tej muzyki się odcięli. Mnie towarzyszy ona wszędzie – w pracy, w autobusie (niekoniecznie z moich słuchawek), na zakupach, w domu.

Na szczęście muzyka w literaturze to nie tylko to, czego słucha bohater. :)

We wspomnianym wyżej poście znajdziemy kilka fajnych kategorii. Mnie najbardziej zainteresowały dwie kategorie: poezja śpiewana, której jestem ogromną fanką i śpiewający Pan Tadeusz.  Co do pierwszej kategorii – poezja Ziemianina, Stachury, Baczyńskiego… Ach. Ziemianina nie umiem czytać nie nucąc sobie SDM-u. To oni nadają rytm wiersza. Podobnie mam z „Znów wędrujemy” Baczyńskiego.



W ramach uzupełnienia drugiej kategorii: jeszcze kabaret OT.TO. Mistrzowie inwokacji. I dobrej zabawy. J



A teraz moje kategorie, czyli coś o czym u Pyzy nie napisano. Po pierwsze to coś o czym pisałam wyżej, czyli muzyka, której słuchają ukochani bohaterowie. Przyznam się, że swoją playlistę wzbogacam najczęściej o muzykę z seriali. Ale czasem, kiedy czytając książkę trafiam na nazwę zespołu czy tytuł piosenki czuję nieodpartą potrzebę sprawdzenia co to jest. Co ciekawe – najczęściej to co lubią książkowe postacie trafia i w mój gust. I tak muzyczną kopalnią stała się dla Heksalogia Jadowskiej. I to już od pierwszego tomu. Wstyd się przyznać, ale dopiero Jadowska zaprzyjaźniła mnie z Pearl Jam.

Inną książką, której bohaterka sprawiła, że pokochałam jakiś utwór są „Zapiski stanu poważnego” M. Szwai. I chociaż to w zupełnie innym klimacie uwiódł mnie Haendel i jego „Muzyka na wodzie”. Jak reklamuje to Wika „Bardzo wesoła oraz energetyczna. Daje siłę do walki z przeciwnościami losu. I dobry humor” (M. Szwaja, Zapiski stanu poważnego, Warszawa 2004, str. 258). W ramach relaksu – polecam J

I jeszcze coś innego. W „Na psa urok” K. Hearne’a znajdziemy nakierowanie na „Rodrigo y Gabriela(K. Hearne, Na psa urok, Poznań 2011, str.79). Atticus trzyma się bardziej w klimatach Dory, ale ten hiszpańskie gitary jestem mu wdzięczna. J BTW: Kevin będzie na tegorocznym Pyrkonie!



Tu jeszcze trochę  można by wymienić – rockowe ballady, które uwielbia Liam z „Mrocznych umysłów”, „Sympathy for the Devil” Rolling Stones, czyli motyw przewodni Ridley z „Pięknych istot”, ulubionych Beatles’ów i The Smiths Eleonory z „Eleonory i Parka” czy też szwedzki hip hop z „Gwiazd Naszych Wina” (nie jest to mój faworyt, ale może ktoś takie klimaty lubi).

Kolejną kategorią niech będą piosenki polecane przez autora, które stanowią niejako uzupełnienie książki. „Gdyby życie miało soundtrack…” autorzy mogą to zapewnić swoim bohaterom. Spotkałam się z tym na razie raz w „Ostatniej Spowiedzi”. Sama książka – pisałam już o tym - do moich ulubionych nie należy. Ale pomysł z piosenkami jest świetny. Szczególnie przy tej tematyce. „Belief” Gavina DeGraw na stałe zagościło na mojej playliście. I chociaż nie każdy lubi przy muzyce czytać, sugerowane piosenki warto posłuchać choćby w ramach „deseru”.



Czymś podobnym są playlisty autorów. Na Bookgeek znajdziecie stworzone przez autorów listy piosenek do konkretnych książek.

I trzecia kategoria, czyli piosenki reklamujące książki. I znów wraca nam Heksalogia i okładkowe hasła oparte na znanych hitach „Niech zabrzmi Highway to hell”, „Rozlew krwi w rytmie Bad Moon Rising” itd. Mnie chwyciły za serce J. I lutowa nowość, pijarowy majstersztyk, czyli „Czerwona Królowa” Victorii Aveyard i reklamujący ją Peter i Jacob.


I proszę – na początku biadoliłam, że muzyki książkowej jest mało, a tu uzbierała się całkiem pokaźna lista. A teraz wracam do dalszego poszukiwania muzyki w literaturze. Ale zanim postawię ostatnią kropkę to jeszcze dwa ogłoszenia.

1.  Maraton czytania” za nami. Udało mi się przeczytać dwie książki „Prawdziwe Morderstwa” C. Harris i „Nóż w lodzie” K. Hearne. A potem padłam J Czekam na kolejną edycję akcji. O całości poczytajcie u pomysłodawczyni
2. Ciocia Ebi (która prowadzi bardzo fajnego bloga - kto nie był niech zajrzy!) na fb  zachęca do wsparcia inicjatywy urodzinowej. Ja się pod tym podpisuje, dołączam i zachęcam i Was. J

czwartek, 9 kwietnia 2015

Przedpremierowo: Tajemnica Bzów.

Za niecały miesiąc w księgarniach pojawi się najnowsza książka Magdaleny Kordel „Malownicze. Tajemnica Bzów". Dzięki uprzejmości wydawnictwa Znak miałam okazję się z tą książką zapoznać w trakcie świąt i jeszcze przed premierą napisać o niej kilka słów.



Bohaterką i jednocześnie narratorką dużej części książki jest Leontyna – starsza, sympatyczna pani, właścicielka sklepu ze starociami.  Leontyna ma też bogatą przeszłość, o której do tej pory starała się zapomnieć. Dopiero, kiedy Madeleine zwraca jej zagubiony, pamiątkowy pierścionek starsza pani czuje potrzebę podzielenia się opowieścią, czyniąc z Magdy swojego powiernika. W tym samym czasie pojawia się w Malowniczym tajemniczy starszy pan…

Tych kilka zdań próbowałam złożyć dobre dwadzieścia minut. Tej historii nie da się bowiem opisać kilkoma słowami. Każde zdanie wydaje się zdradzieckim ciosem zadanym czytelnikowi – opisując, choćby najmniejszy fragment historii Leontyny odbieram Wam przyjemność niespokojnego, ale jak bardzo miłego, oczekiwania na to, co przyniesie kolejna kartka. A warto czekać.

Już sam sposób zbudowania książki godny jest uwagi – zaburzono bowiem zupełnie starożytną zasadę trzech jedności: miejsca, czasu i akcji – przyjmując szeroki zakres terytorialny i wyjątkowo szerokie ramy chronologiczne opowieści. Część książki dzieje się bowiem „tu i teraz”, czyli w czasach współczesnych w Malowniczym, pozostałe rozdziały przenoszą nas natomiast w miejscu i czasie, czyniąc z nas świadków wydarzeń z sprzed I wojny światowej, z okresu międzywojennego i z okresu okupacji hitlerowskiej w trakcie II wojny światowej. W retrospekcjach trafimy w okolice Krakowa, Lwowa i Warszawy poznając geografię, klimat i atmosferę tych miejsc i tych epok. I chociaż każda z opowieści zawarta jest w osobnym rozdziale, w spójną całość spajają ją fragmenty współczesne.  Tak przyjęta budowa książki sprawia, że czyta się ją bardzo przyjemnie i łatwo, a jednocześnie pozostawia nas w ciągłym napięciu.
Nie da się tu jednak uniknąć porównania z innymi książkami zbudowanymi na podobnej zasadzie np. „Córką piekarza” S. McCoy*, ale w mojej opinii książka Kordel wypada zdecydowanie lepiej.



Należy też bardzo mocno podkreślić doskonały „research” autorki, która płynnie porusza się w epokach. Jako historyk zwracam szczególną uwagę na dbałość o realia – tu nie mam żadnych krytycznych uwag. Ścisłe trzymanie się faktografii, wsparcie wspomnieniami – wszystko to sprawiło, że zarówno Lwów jak i Warszawa zostały dokładnie odwzorowane. Nawet stylizowany język bohaterów czy też gwara nie rażą swoją sztucznością, a ubogacają opowieść. I ten Lwów, ten Lwów! Ogromnym i bardzo pozytywnym zaskoczeniem była też dla mnie bibliografia – do kilku pozycji sama na pewno sięgnę.

Nie są to jedyne atuty tej opowieści. Magdalena Kordel stworzyła nietuzinkową postać. Leontyna jest bohaterką wspaniałą – mądrą, silną, zabawną i bardzo skomplikowaną. Autorka doskonale wykreowała nie tylko samą postać, ale świetnie oddała też jej charakter i emocje. Stworzenie takiej bohaterki było o tyle trudne, że Leontynę poznajemy w różnych okresach jej życia, zarówno w czasach szczęśliwego dzieciństwa jak i bardzo trudnego dojrzewania, w momentach które zmieniały nie tylko jej światopogląd, ale i charakter. Z Zosią chciałabym się zaprzyjaźnić, Leontyna stała się mi natomiast bliska, a jej historia sprawiła, że zaczęłam się zastanawiać ile tajemnic może mieć pokolenie naszych dziadków.

Co najważniejsze jednak  – sama historia sprawiła, że nie mogłam się od niej oderwać nawet na chwilę. 

„Malownicze. Tajemnica bzów” jest książką rewelacyjną. Tak jak w życiu: przeplata radość i smutek, nienawiść i miłość. Nic nie jest proste i jednoznaczne. I mimo wszystkich komplikacji, a może właśnie dzięki nim, historia przedstawiona na kartach powieści jest tak wciągająca i autentyczna. Jestem przekonana, że losy Zosi i Leontyny pokocha wielu czytelników. Ja już to zrobiłam.

Autorce bardzo serdecznie gratuluję, a wszystkim książkę bardzo polecam!






* O „Córce Piekarza” S. McCoy obiecuję napisać wkrótce więcej! Już w tym miejscu jednak chciałam podziękować Piotrkowi i Pracownicom Biblioteki Publicznej Miasta i Gminy Krzywiń za udostępnienie egzemplarza. 

środa, 1 kwietnia 2015

Maraton czytania

Na blogu "Zapiski spod poduszki" znalazłam informację o fajnej inicjatywie: Maraton czytania!


Już 11.04 (sobota) o 10.00 miłośnicy czytania zasiądą z książkami przed ekranami komputerów! Każdy będzie mógł się podzielić informacjami co czyta, gdzie czyta i jak czyta, a przy tym dobrze się bawić! Być może inni zainspirują i Was! Szczegóły znajdziecie tutaj


Do Maratonu dołączam - pewnie nie wytrzymam do końca (naprawdę lubię spać :)), ale nie o to chodzi :) Liczę na ciekawe propozycje książkowe, dobre rady i fajną atmosferę :)